Zdaniem Antoniego Piechniczka zmiana na stanowisku trenera piłkarskiej reprezentacji byłaby obecnie nieporozumieniem, natomiast konieczna jest dogłębna analiza przyczyn porażki polskich piłkarzy ze Szwedami.
"Bywaliśmy już w takich krytycznych sytuacjach i zawsze udawało się z nich wyjść. Byłoby bardzo niedobrze, gdyby po tym meczu, wieńczącym niedługi przecież czas pracy Pawła Janasa z kadrą, następowała od razu zmiana szkoleniowca" - powiedział Piechniczek.
"Wszyscy widzieliśmy, że środowy mecz w wykonaniu naszych piłkarzy był żenujący. Chciałbym jednak przypomnieć, że w 1965 roku w eliminacjach MŚ przegraliśmy w Rzymie z Włochami 1:6. I nikt nie mówił o zwalnianiu selekcjonera. Mało tego, trener Ryszard Koncewicz pracował z kadrą jeszcze potem i przygotował drużynę, którą później poprowadził Kazimierz Górski" - dodał Piechniczek.
Były selekcjoner reprezentacji przypomniał, że nawet Kazimierz Górski odchodził z kadry w atmosferze rozczarowania, po porażce z NRD 1:3 w finale igrzysk w Montrealu w 1976 roku. "Wtedy też wszyscy uważali, że to wielka klęska. Oczywiście, srebrny medal olimpijski ma się do wyniku drużyny Janasa jak człowiek bosy do człowieka w butach, ale porównuję te fakty by pokazać, że zawsze znajdują się ludzie czekający na potknięcia trenera".
Jakie, zdaniem Piechniczka, były przyczyny porażki Polaków w Sztokholmie? "Po pierwsze, słabe przygotowanie fizyczne. My nie potrafimy znaleźć złotego środka między odpoczynkiem a pracą. I tu najmniej winy ponosi trener, bo zgrupowanie było krótkie. Jednak, jeżeli piłkarze mówią że są zmęczeni i chcą odpocząć, to moim zdaniem nie może być ustępstw i trzeba ich zmusić jeszcze przez ten tydzień do solidnej pracy, tak jak to zrobili Szwedzi. Oni się prezentowali fizycznie lepiej. A przecież grając z rywalem lepszym od nas, musimy mu przeciwstawić większe zaangażowanie fizyczne w grze. Słowem - trzeba wtedy więcej biegać, aby inne niedostatki nadrobić.
Po drugie, widać było, że większość tych piłkarzy jest myślami poza boiskiem. Tak jakby inne sprawy - klubowe, prywatne były dla nich ważniejsze od meczu. Nie widziałem u nich takiej pełnej koncentracji.
Po trzecie, nasza reprezentacja nie ma lidera. Nie tylko w tym sensie, że nie ma człowieka, który poprowadzi grę. Nie ma zawodnika, który by cementował grupę, potrafił czasem krzyknąć, zmusić kolegów do większej walki. Takich ludzi miał trener Górski, miał Jacek Gmoch, miałem w zespole i ja. Dziś takich zawodników nie mamy.
Trzeba mądrej analizy ze strony władz związku. Zawsze wychodziliśmy z dołka. Czym to się skończy tym razem - oto jest pytanie. Odpowiedź na nie przyniosą najbliższe tygodnie czy miesiące" - ocenił były selekcjoner reprezentacji Polski.
Piechniczek niech lepiej idzie do kominka i nie gada bzdur, ja wogole mysle, ze on pali tam lakierowanym drzewem i dlatego ma takie zwidy, wizje itd.
"Bywaliśmy już w takich krytycznych sytuacjach i zawsze udawało się z nich wyjść. Byłoby bardzo niedobrze, gdyby po tym meczu, wieńczącym niedługi przecież czas pracy Pawła Janasa z kadrą, następowała od razu zmiana szkoleniowca" - powiedział Piechniczek.
"Wszyscy widzieliśmy, że środowy mecz w wykonaniu naszych piłkarzy był żenujący. Chciałbym jednak przypomnieć, że w 1965 roku w eliminacjach MŚ przegraliśmy w Rzymie z Włochami 1:6. I nikt nie mówił o zwalnianiu selekcjonera. Mało tego, trener Ryszard Koncewicz pracował z kadrą jeszcze potem i przygotował drużynę, którą później poprowadził Kazimierz Górski" - dodał Piechniczek.
Były selekcjoner reprezentacji przypomniał, że nawet Kazimierz Górski odchodził z kadry w atmosferze rozczarowania, po porażce z NRD 1:3 w finale igrzysk w Montrealu w 1976 roku. "Wtedy też wszyscy uważali, że to wielka klęska. Oczywiście, srebrny medal olimpijski ma się do wyniku drużyny Janasa jak człowiek bosy do człowieka w butach, ale porównuję te fakty by pokazać, że zawsze znajdują się ludzie czekający na potknięcia trenera".
Jakie, zdaniem Piechniczka, były przyczyny porażki Polaków w Sztokholmie? "Po pierwsze, słabe przygotowanie fizyczne. My nie potrafimy znaleźć złotego środka między odpoczynkiem a pracą. I tu najmniej winy ponosi trener, bo zgrupowanie było krótkie. Jednak, jeżeli piłkarze mówią że są zmęczeni i chcą odpocząć, to moim zdaniem nie może być ustępstw i trzeba ich zmusić jeszcze przez ten tydzień do solidnej pracy, tak jak to zrobili Szwedzi. Oni się prezentowali fizycznie lepiej. A przecież grając z rywalem lepszym od nas, musimy mu przeciwstawić większe zaangażowanie fizyczne w grze. Słowem - trzeba wtedy więcej biegać, aby inne niedostatki nadrobić.
Po drugie, widać było, że większość tych piłkarzy jest myślami poza boiskiem. Tak jakby inne sprawy - klubowe, prywatne były dla nich ważniejsze od meczu. Nie widziałem u nich takiej pełnej koncentracji.
Po trzecie, nasza reprezentacja nie ma lidera. Nie tylko w tym sensie, że nie ma człowieka, który poprowadzi grę. Nie ma zawodnika, który by cementował grupę, potrafił czasem krzyknąć, zmusić kolegów do większej walki. Takich ludzi miał trener Górski, miał Jacek Gmoch, miałem w zespole i ja. Dziś takich zawodników nie mamy.
Trzeba mądrej analizy ze strony władz związku. Zawsze wychodziliśmy z dołka. Czym to się skończy tym razem - oto jest pytanie. Odpowiedź na nie przyniosą najbliższe tygodnie czy miesiące" - ocenił były selekcjoner reprezentacji Polski.
Piechniczek niech lepiej idzie do kominka i nie gada bzdur, ja wogole mysle, ze on pali tam lakierowanym drzewem i dlatego ma takie zwidy, wizje itd.
Komentarz