Z. - rozumiem Twoje stanowisko. Frazę Oakeshotta przytoczyłem na koniec jako rodzaj argumentu nie bez przyczyny. Podałem przykład IKE. Mogę podać inny przykład, z dziedziny motoryzacji. Obecnie wchodzimy mianowicie w hype dotyczący napędu elektrycznego lub - przynajmniej - hybrydowego. Który unicestwia obowiązujący przez jakieś ostatnie dziesięć lat hype w kwestii superdupermegahiperdiesli, oszczędnych i ekologicznych (te wszystkie sprytne zabawy software'm). Mamy więc upragnioną zmianę, a diesle nagle stały się niekoszerne. W silnikach benzynowych pojawił się tzw. downsizing, czyli silniczki z obowiązkowym turbo, co podwyższa koszt produkcji, ergo sprzedaży. Czy mają one lepsze osiągi, czy, dajmy na to, Fiat 500 0.9 MultiAir w realnych warunkach pali mniej i przyspiesza szybciej niż Fiat 500 1.4 16V? A gdzie tam. Do tego dochodzi mułowatość w dolnym zakresie obrotów. Ale co mamy? Upragnioną, mitologizowaną i fetyszyzowaną zmianę. Poczucie "perfect, utopian bliss". Do kolejnej zaordynowanej zmiany.
Teraz coś bliżej polityki i forsy. Parę razy pojawiały się już u nas zakusy w sprawie prywatyzacji służby zdrowia, mamy na rynku rozmaite pakiety usług medycznych, funkcjonują z sukcesami rozmaite prywatne kliniki sportowe, itp. I to wszystko wygląda fajnie i obiecująco. Młody, zdrowy byczek zrywa sobie na nartach więzadła, potem kładzie się na dwa dni do szpitala i wychodzi do domu. Co tu jest kluczowe? Ano "młody, zdrowy" i "dwa dni". Bo starsza osoba z problemami cukrzycowymi lub miażdżycowymi, wymagająca dłuższej hospitalizacji i bardziej skomplikowanych, rozbudowanych procedur, już się tak ładnie księgowemu nie domknie. Ale nawet "młodość" i "zdrowie" nie dają stuprocentowej gwarancji. Znam przypadek kobiety, która musiała zdecydować się w dość młodym wieku na zabieg endo biodra. Poza tym biodrem była zdrowa jak rydz. Wybrała nowoczesną procedurę w tzw. technologii BHR. Jako że jest osobą majętną, zdecydowała się na przeprowadzenie zabiegu we Francji (ktoś polecił jej konkretnego chirurga). I miała megapecha - staw został podczas lub po operacji zakażony gronkowcem. Hospitalizacja, zabiegi rewizyjne, procesowanie się z kliniką - słowem: koszty, czas i cierpienie. Gdyby nie miała odpowiedniej rezerwy finansowej i stałego wsparcia ze strony męża, znalazłaby się w sytuacji megadramatycznej (i tak - co przeżyła, to jej). I m.in. dlatego nie wyobrażam sobie zarzucenia systemu, który przy wszystkich swoich ułomnościach, niewydolnościach, biurokratyzacji nie wywali ludzi na ulicę, gdy tylko ich konto w banku zostanie wyzerowane. Idea "płacą wszyscy, leczą się potrzebujący" jak najbardziej mi odpowiada (i podpada pod Twój pkt.2), chociaż sam za dwie kluczowe operacje swojego rozpiermandolonego kolana zapłaciłem.
Z podobnej beczki: na początku tego roku złamałem sobie kość śródstopia i wylądowałem na SOR-ze na Wołoskiej. To, co tam zobaczyłem i co zobaczyłem potem podczas wizyt kontrolnych w przyszpitalnej przychodni (a to przecież nie jest najgorszy adres), jak najbardziej upewniło mnie w tym, że nie stać nas jako społeczeństwa na skazanie tych wszystkich zniedołężniałych, starszych, często samotnych, mocno spauperyzowanych ludzi na to, by "dokonywali własnych, świadomych wyborów na przyjaznym, transparentnym, zliberalizowanym i elastycznym rynku usług medycznych" (choojkom-lobbystom podrzucam gotową stosowną frazę).
Czemu piszę o tym w dziale "polityka"? Bo to polityka właśnie. W jej, kierwa, najbardziej istotnej postaci.
Teraz coś bliżej polityki i forsy. Parę razy pojawiały się już u nas zakusy w sprawie prywatyzacji służby zdrowia, mamy na rynku rozmaite pakiety usług medycznych, funkcjonują z sukcesami rozmaite prywatne kliniki sportowe, itp. I to wszystko wygląda fajnie i obiecująco. Młody, zdrowy byczek zrywa sobie na nartach więzadła, potem kładzie się na dwa dni do szpitala i wychodzi do domu. Co tu jest kluczowe? Ano "młody, zdrowy" i "dwa dni". Bo starsza osoba z problemami cukrzycowymi lub miażdżycowymi, wymagająca dłuższej hospitalizacji i bardziej skomplikowanych, rozbudowanych procedur, już się tak ładnie księgowemu nie domknie. Ale nawet "młodość" i "zdrowie" nie dają stuprocentowej gwarancji. Znam przypadek kobiety, która musiała zdecydować się w dość młodym wieku na zabieg endo biodra. Poza tym biodrem była zdrowa jak rydz. Wybrała nowoczesną procedurę w tzw. technologii BHR. Jako że jest osobą majętną, zdecydowała się na przeprowadzenie zabiegu we Francji (ktoś polecił jej konkretnego chirurga). I miała megapecha - staw został podczas lub po operacji zakażony gronkowcem. Hospitalizacja, zabiegi rewizyjne, procesowanie się z kliniką - słowem: koszty, czas i cierpienie. Gdyby nie miała odpowiedniej rezerwy finansowej i stałego wsparcia ze strony męża, znalazłaby się w sytuacji megadramatycznej (i tak - co przeżyła, to jej). I m.in. dlatego nie wyobrażam sobie zarzucenia systemu, który przy wszystkich swoich ułomnościach, niewydolnościach, biurokratyzacji nie wywali ludzi na ulicę, gdy tylko ich konto w banku zostanie wyzerowane. Idea "płacą wszyscy, leczą się potrzebujący" jak najbardziej mi odpowiada (i podpada pod Twój pkt.2), chociaż sam za dwie kluczowe operacje swojego rozpiermandolonego kolana zapłaciłem.
Z podobnej beczki: na początku tego roku złamałem sobie kość śródstopia i wylądowałem na SOR-ze na Wołoskiej. To, co tam zobaczyłem i co zobaczyłem potem podczas wizyt kontrolnych w przyszpitalnej przychodni (a to przecież nie jest najgorszy adres), jak najbardziej upewniło mnie w tym, że nie stać nas jako społeczeństwa na skazanie tych wszystkich zniedołężniałych, starszych, często samotnych, mocno spauperyzowanych ludzi na to, by "dokonywali własnych, świadomych wyborów na przyjaznym, transparentnym, zliberalizowanym i elastycznym rynku usług medycznych" (choojkom-lobbystom podrzucam gotową stosowną frazę).
Czemu piszę o tym w dziale "polityka"? Bo to polityka właśnie. W jej, kierwa, najbardziej istotnej postaci.
Komentarz