Chłopa jej trzeba i tyle
Ogłoszenie
Zwiń
No announcement yet.
Polityka
Zwiń
X
-
Wraca kolejna stara sprawa:
Pamiętacie może sprawę Gasińskiego i słynnych "Talibów z Klewek"? Maria Wiernikowska nakręciła na ten temat film (na zlecenie TVP, miał to byc materiał który by zdyskredytował Leppera) który ostatecznie utknął na półce w magazynie i nigdy go nei wyemitowano. Wiernikowska napisała więc książkę pt. "Zwariowałam której fragment przytoczę:
Styczeń 2004 Otwieram poranną gazetę (2,80) i bułka (40 groszy, plus masło - jakieś 25) staje mi w gardle. (Kawy dziś nie liczę, bo ze starych zapasów).
"Komunistyczne kasyna" - pierwsze legalne jaskinie hazardu powstały w Pałacu Kultury i Nauki (imienia Józefa Stalina - głosi wyryty w piaskowcu napis, przysłonięty dziś neonem) za pieniądze bratnich partii... Wymyślił to ponoć sam Skarbnik Nieboszczki Partii.
Queens Casino założył "działacz harcerski", tak pisze gazeta. Ten sam, co później dostał w dzierżawę radzieckie nieruchomości w polskiej stolicy, w tym kamienicę przy alei Szucha, gdzie d. Skarbnik urządził niedawno głośne imieniny dla kolegów z Instytutu Przetrwania Specsłużb.
Przecieram oczy. Wszak "harcerz" to biznesmen i dobroczyńca znanej fundacji charytatywnej Tadeusz R.!
Zaglądam do starych notatek.
Na jego trop wpadłam na początku 2002 roku, robiąc reportaż na Mazurach. Mówił mi o nim za murami olsztyńskiego więzienia zootechnik z Klewek, ten, co widział talibów w helikopterach.
Odtąd moje niezmontowane taśmy o Klewkach leżą na półce w telewizji, a tekst w trzech największych dziennikach. "Bełkot" - zrecenzował go Naczelny Komentator Polityczny Wielkiej Gazety. "Mamy dość afer, my i nasi czytelnicy" - odesłał mnie z kwitkiem inny. W tym czasie Rywin właśnie stukał do ich drzwi, a historia Tadeusza Rusiewicza nie wyszła poza lokalny dodatek, chociaż w jego mazurskich posiadłościach buszowali prokurator i komornik.
Bo okazało się, że z jednego tylko oddziału BGŻ w Giżycku wyprowadził bezpowrotnie 60 milionów złotych. Całe miasteczko dałoby się za to wyżywić, nie mówiąc o wysłanych na zieloną trawkę pracownikach PGR-ów, które przejął, choć za nie nie zapłacił. Nikt nie nalegał, bo chętnie powoływał się na warszawskie "plecy".
Gdy między bankiem i agencjami rolnymi wędrowały dopłaty, preferencyjne kredyty oraz fałszywe faktury za nieistniejące zboże, biznesmen fundował na wyścigach Nagrodę Europy - 50 tysięcy dolarów, a na pokazie koni w Janowie podarował siedem i pół tysiąca dolarów fundacji Porozumienie bez Barier. Jego małżonka siedziała przy stoliku z panią prezydentową (widziałam fotografię), kiedy on sam licytował araba za 130 tysięcy dolarów (przebił go perkusista z Rolling Stonesów). Fundacja prezydentowej przyznała później, że zawdzięcza mu wiele, ale konkretnie ile, nie chciała podać, bo dobroczyńca sobie nie życzył. Przez skromność.
Przez skromność zapewne nie dawał się fotografować na warszawskim Służewcu, nie publikowano więc zdjęć ani jego, ani jego koni, które do dziś biegają w wyścigach i wystawiane są na aukcjach.
Czy ja dobrze widzę? Wszystko mi się już ze wszystkim kojarzy.
Kilka dni wcześniej w Super Gazecie napisali, że hazardowy interes w Polsce otworzyła niemiecka mafia, która zalegalizowała kasyno dzięki pomocy polskich prawników i ministrów. Wiceminister finansów wydał koncesję gangsterowi z Niemiec, bo wsparł go wiceminister sprawiedliwości, zakładając charytatywną fundację. Wziął za to od "jednorękich bandytów" - całkiem legalnie - 700 tysięcy dolarów na Pomoc Ofiarom Przestępstw. Dziś ten sam pan jest adwokatem Lwa Rywina (gdyby ktoś nie wiedział, Rywin to ten, co chciał sprzedać ustawę w imieniu Grupy Trzymającej Władzę, która mu się nie przedstawiła z nazwiska) oraz Józefa Oleksego (marszałka Sejmu, pomawianego o współpracę z radzieckim wywiadem), a także Zbigniewa Sobotki (wiceministra od policji, oskarżonego o ostrzeganie przed akcją policji gangsterów ze Starachowic). I co z tego, że mają jednego adwokata? Może się znają z kolonii?
A jeszcze inny Polityczny Tygodnik przypomniał, że w pierwszą hazardową instytucję włożono, niby nigdy nic, pieniądze z Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa. Fachowcy od kontraktów z Rosjanami wpompowali państwową kasę, po czym zostawili interes niejakiemu Tadeuszowi R., który wkrótce potem został samodzielnym właścicielem kasyn w Warszawie i w Ciechocinku. To właśnie wspomniany wcześniej "harcerz".
Zmarł nagle. Przed śmiercią najwyraźniej czegoś się bał. Kilka dni wcześniej zginął w dziwnych okolicznościach jego rosyjski wspólnik od nieruchomości, tych radzieckich. W tym samym tygodniu w niemieckim więzieniu ktoś otruł Rigoberta Taubera, gangstera, który zakładał pierwsze warszawskie kasyno.
No, mam historię: są trzy trupy, są znane osobistości, modne tematy, to może wreszcie coś sprzedam do gazet. Trochę głupio, bo właściwie wszystko wyczytałam w tych gazetach i jakoś to ze sobą połączyłam - aż dziwne, że nikt do tej pory...
Lecę. Pokazuję. Ale nikt nie chce. Ani dowcipny Przekrojowy Tygodnik, ani nawet łasy na śmiałe fakty Brukowiec.
Wracam do domu, halsując na letnich oponach po oblodzonej jezdni. Popadam w zadumę. Tyle zagadek.
Ciekawe gdzie się podział zysk z kasyn Tadeusza R.? Albo z wynajmu nieruchomości w centrum Warszawy?
Ja się na tym nie znam, ale jeśli konie biegają, kamienice stoją, "jednoręcy bandyci" wciąż sypią mamoną, to może byłoby z czego oddać kredyt w banku, zapłacić za PGR i coś by na końcu kapnęło chłopom, żeby mogli sami nakarmić swoje głodne dzieci - i obeszłoby się bez dobroczynnych fundacji...
Tak sobie myślę, żując bułkę i zbierając w Googlach okruchy wiedzy z prasy. "Czwarta władza", he, he. Tak o sobie powiedziała kiedyś moja wielka koleżanka po fachu, która od lat obraca sobie polityków dookoła mikrofonu. A politycy obracają dziennikarki na charytatywnych balach, gdzie razem ruszają w tan. "Co tam, panie, w polityce?" - szepczą panom wprost do ucha. "Raz dokoła, raz dokoła..." - odpowiadają rechotem ministrowie, lobbyści i sponsorzy.
Głodne i chore dzieci zacierają rączki z radości, a ja z zimna, przy komputerze, obserwując to narodowe wesele. Piszę książkę. Wydam ją pewnie w podziemiu. Bo od kiedy jeszcze jako reporter zaczęłam drążyć ten temat, po prostu zwariowałam.
ZWARIOWAŁAM
czyli
"WIDZIAŁAM" W KLEWKACH
Reportaż, który nigdy nie powstał
i który nie może się skończyć
Mokry śnieg oblepił tablicę przy wjeździe do wsi. Przecieram litera po literze: K-l-e-w-k-i. Na betonowej ścianie przystanku PKS namazana sprayem czarna swastyka i napis "Klewki hooligans". Między szarymi, wyrastającymi wprost z pola, jednopiętrowymi blokami kroczy mężczyzna w czarnym płaszczu do pół łydki. Czarne buty, ścięty szpic.
- Tego zapytajcie, on cały czas z Gasińskim pracował - pokazuje nadjeżdżający ciągnik.
- Nie znam - traktorzysta zasłania twarz rękawem kufajki. - Przyjdą i mi łeb urżną, jak coś powiem nie tak.
- Mieszkał w pałacu. - Ludzie przed sklepem pokazują park.
Po drugiej stronie szosy mieści się siedziba firmy Inter Commerce, która w ostatnich dniach nagle zmieniła nazwę, ale wszyscy znają starą. Barak wartowni wiele razy malowany na olejno, pusta tablica ogłoszeniowa bez szyby, drzwi z aluminiową klamką. Stukam, cisza. Idę w stronę odrapanych zabudowań, wszędzie pusto.
- Gdzie?! Pozwolenie macie?! - Dopada mnie zdyszany wartownik. - To prywatny zakład. Do kierownika! Ale nikogo w biurze nie ma!
- A gdzie biuro? - pytam.
- W pałacu. - Pokazuje szary budynek podobny do przedwojennej stacji kolejowej.
- To w tym pałacu mieszkał Gasiński? Co to za to pałac? - zagaduję, wycofując się posłusznie.
- Po PGR-ach, no pałac.
- Dużo wam jeszcze krów zostało?
- Jest, paaani...
- Jak on mógł tyle nakraść, skoro pan tak dobrze pilnuje?
- Ja to co drugi dzień.
- A, to widać on w te inne dni... Wierzy pan w to, że na siedem starych miliardów nakradł?
- Co pani? Dwieście krów? Da pani spokój. Ja nie wierzę... - I zamyka za mną bramę.
Sobota, to może później otwierają, poczekamy. Siedem kilometrów stąd, w olsztyńskim więzieniu siedzi Bogdan Gasiński. Ale nie za to, co naopowiadał o politykach, łapówkach i talibach w Klewkach, lecz za kradzież krów. Za opowieści Gasińskiego może pójść siedzieć poseł Andrzej Lepper.
***
W bramie olsztyńskiego zamku stoją rycerze. Dziś impreza zamknięta. Sam marszałek R. sprosił gości. Senatorowie i posłowie, biznesmeni, duchowieństwo i generalicja. Uginają się stoły, leje się piwo, obsługa cateringu w strojach z epoki. Podpisano "Porozumienie dla Warmii i Mazur o poprawę bytu mieszkańców".
- Niezbędne jest efektywne i szybkie wprowadzenie rozwiązań, dbałość o właściwy - z akcentem na "a" - rozdział środków - przemawia gospodarz.
Kiedy roztacza wizje "wykorzystania funduszy pomocowych, a w przyszłości unijnych", oczy słuchających zwracają się z nadzieją ku gromadce włoskich biznesmenów, którzy swobodnie opierają się o muzealne eksponaty zamku Kopernika. Nikt im przemówienia nie tłumaczy. Oni też pewnie liczą w myślach te unijne pieniądze, tylko w ich marzeniach płyną one w inną stronę.
- Prawo jest prawem, ale racje gospodarcze muszą być po naszej stronie - zakończył enigmatycznie marszałek, a Orkiestra Filharmonii Olsztyńskiej zagrała "Nad pięknym modrym Dunajem".
Kiedy miejscowi dziennikarze polują na osobistości (największy tłok wokół posła Florka, tego z "Big Brothera"), ruszam z kamerą na marszałka R. To ten sam, który zasiadał wcześniej na fotelu prezydenta miasta, a między dwoma publicznymi funkcjami zatrudnił się na stanowisko dyrektora w prywatnej firmie Inter Commerce - tej samej, co kupiła PGR w Klewkach, a także zdobywała grunty i zezwolenia pod zachodnie hipermarkety. W tym czasie Olsztyn wzbogacił się o trzy hipermarkety (plus dwa w drodze), kilku miejscowych biznesmenów o kilka milionów dolarów. Również wtedy Andrzej R. (SLD) wybudował sobie duży dom na przedmieściu. Tak pisała prasa.
- Czy pan oskarżył prasę o oszczerstwa? - pytam z niekłamanym oburzeniem.
- Oskarżenie pojawiło się w jednej z lokalnych gazet... - próbuje zbagatelizować marszałek.
- Czy to ta gazeta, której redaktor naczelny stracił pracę?
- Sprawa była dwukrotnie badana przez UOP, NIK i prokuraturę. Nikt nie postawił zarzutów o malwersację. To teza amatorów, którzy nie znają się na gospodarce gruntami.
Tak zwana gospodarka gruntami polega na tym, że kupujemy za grosze, najlepiej od urzędu, działkę w strategicznym punkcie, która dzięki życzliwemu urzędnikowi staje się działką budowlaną. Inny życzliwy urzędnik wydaje zezwolenie na budowę hipermarketu i wtedy sprzedajemy ją, najlepiej bezradnym cudzoziemcom, czterdzieści razy drożej. W Olsztynie, jeśli mamy znajomego urzędnika, nie będzie od nas pobierał nawet czynszu dzierżawnego. "Amatorzy", czyli dziennikarze i radni z opozycji, doliczyli się, że jeden biznesmen zarobił z dnia na dzień 8 milionów dolarów, a miasto straciło wtedy co najmniej 20 milionów złotych, które powędrowały do prywatnych kieszeni państwowych urzędników.
- Można tu mówić o niedopatrzeniach urzędników... - marszałek zaczyna się pocić. Jest przecież gorąco.
- O bezkarności urzędników - pozwalam sobie.
- Decyzji prokuratury nie zwykłem podważać. Ja jestem spokojny, nie budzę się w środku nocy - zapewniał mnie marszałek, a orkiestra grała Straussa.
***
Dźwięki walca dochodziły dalekim echem do obory w Klewkach (tak by było w filmie). Krowa robiła wielkie oczy. Patrzyliśmy z daleka, bo dla dobra hodowli nie pozwolono nam wejść do środka.
Dwie godziny po moim pierwszym nalocie wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Drzwi obory zatarasował nowiuteńki, wielki pojazd rolniczy (to nie była dojarka), obok obsługa w czyściutkich firmowych strojach. W gotowości stał również zarządca, pan Ostrowski.
- Dlaczego tu wszystko wygląda jak ruina? - wyrywa mi się głupio, jakbym nie widziała tych starań.
- Znaczy, co konkretnie?
- Wszystko.
- Generalnie nie jest wesoło. Jakie są warunki w rolnictwie, wszyscy wiedzą. Na razie wszystko jest w fazie rozmów, koncepcji.
- A co uprawiacie? - próbuję mu pomóc konkretnym, gospodarskim pytaniem.
- Przeważnie się uprawia ziemię.
- Skąd pan tu się wziął? - nie wytrzymuję. Szpakowaty jegomość okropnie mi przypomina młodych emerytów wojskowych.
- Z ogłoszenia - odburknął, przeskakując kałużę w mokasynach na cieniutkiej podeszwie.
W kałuży odbija się pałac.
Zwiedzamy salę balową: na ścianach - od podłogi po sufit - sceny bitewne i patriotyczne, oryginały, spod Grunwaldu albo skądś.
W biurze siedzi sztywno młoda elegancka kobieta, pewnie przeze mnie i ją ściągnęli w sobotnie popołudnie. Stanowczo odmawia rozmowy z prasą.
Później przeczytam w aktach sądowych, jak zeznaje, że Gasiński groził jej śmiercią. Wersja Gasińskiego: to ona ostrzegła go, że czekają na niego uzbrojeni Ruscy.
Za ścianą, w dawnym mieszkaniu służbowym Gasińskiego jest teraz skład mebli z forniru. Mieszkając tu, przez okna widział PGR-owskie bloki, pewnie takie same jak te na Dolnym Śląsku, gdzie wychowywał się w rodzinnej wiosce.
Na zapleczu obory pachnie ciepłym mlekiem. Oborowe mają przerwę. Nie chcą rozmawiać - niełatwo teraz być z Klewek.
- O co wam chodzi w ogóle? Już tu policja była i prokuratura - burczy Marlena, nie wychylając głowy z czarnej dziury.
- Z dziury budżetowej! - komentuje ze śmiechem.
Nie wyrzucają mnie tak całkiem, przysiadam więc na taborecie.
- Nikt pani nic nie powie ciekawego. Nie wolno - tłumaczą się.
- To też ciekawe. Dobrze, że siedzi? - pytam.
- Nam nic złego nie zrobił, nic nie dał ani nie zabrał.
- Złodziejem nie był. On miał swoje różne sprawy - dorzuca inna.
- To prawda, że latał z paralizatorem, krowy prądem porażał?
- Tak w gazetach napisali.
- Skąd on te wszystkie historie wziął, o których w gazetach piszą?
- Jeśli mówi, to znaczy, że wie.
- Co nam kazał robić, tośmy robili, ale wąglika nie było.
- On się sam wygłupił z tym wąglikiem. Nawet nie znamy tego.
- My nie wiemy, co on tam robił, gdzie jeździł. Jak to dyrektor, znikał. Mówił, że latał samolotem do Francji. Po południu wyjeżdżał, a wracał następnego dnia wieczorem.
- A helikopter wymyślił?
- To prezes helikopterem przylatywał z Warszawy - odpowiadają chórem. - Helikopterem z napisem Inter Commerce.
- No dobra, jeszcze bym coś zaczęła z państwa wyciągać, to byście mieli kłopoty.
- No właśnie.
Lepiej pójdę. Jeszcze tylko oborowy pokaże mi, gdzie helikopter lądował. Między oborą a silosem.
- Tu przylatywał, bo tam są przewody i dołek, i na tym placu lądował.
- A Afgańczycy byli?
- Prezes był, N. ... Obcych to by się zobaczyło. Ja nie widziałem. Może na śniadaniu byłem. - Spuszcza głowę, międląc papierosa bez filtra.
- A gdzie te krowy są zakopane?
- Jak się krowa źle wycieliła, to lekarz dorżnął. - Mężczyzna pokazuje głową za oborę.
- Miały jakąś chorobę czy jak? A lekarz był?
Nie odpowiedział.
***
To redaktor W. z telewizyjnej Jedynki podsunął mi ten temat.
Bałam się, że to polityczne zamówienie: skompromitować Leppera. Bo kiedy frankenstein stał się trybunem ludowym, ci co go ulepili, postanowili utopić i jego, i jego świadka. Beze mnie - pomyślałam.
- Chcielibyśmy, żebyś czasem "widziała" w Polsce - przekonywał szef działu reportażu w TVP. To była aluzja do mojego programu "Widziałam", w którym od paru lat pokazywałam reportaże ze świata. O polskiej polityce nie miałam pojęcia.
Właśnie wróciłam z wojny izraelsko-palestyńskiej i już zastanawiałam się nad wyjazdem do Afganistanu - zbulwersowała mnie korespondencja z Kandaharu o tym, jak w zwycięskiej kampanii antyterrorystycznej pod szpitalnymi łóżkami dożynano rannych talibów. Cóż mnie obchodziły tutejsze wojenki?
Ale Gasiński zapowiadał się odlotowo. Twierdził, że widział talibów w PGR-ze w Klewkach - przylecieli helikopterem po wąglika. Widział, jak gangsterzy wręczali politykom łapówki - tysiące dolarów. Zapisał w kalendarzu plany ataków na lotniska w całej Europie. Postać kusząca...
- Piwek to by zrobił o nim kino - rzucił na korytarzu ktoś z ekipy Piwowskiego. To mnie podkręciło. Wchodzę.
***
- Jedźcie migiem do Marriottta. Gasiński będzie czekał w holu za piętnaście minut.
Wypad, auto, wyścig z czasem i z limuzynami, brnącymi w środku stolicy przez "błoto pośniegowe", zwane dawniej breją, i znów blask wielkiego świata. Cieć w liberii nie wpuszcza sprzętu, trzeba przez bramki bezpieczeństwa; szamotanina, w końcu po kawałku przemycamy sprzęt przez piwnicę; wpadamy zabłoconymi buciorami na białą posadzkę czy dywan, a tu już po naszych śladach sunie bezdźwięcznie miotła elektryczna; menadżer z ochroniarzem kłaniają się w pas i proszą, żebyśmy się nie ważyli kamery wyjmować, gdyż goście sobie nie życzą; rzeczywiście na widok obiektywu paru barczystych rozpierzcha się między filarami; lustra, żyrandole, złote windy, dźwięki fortepianu, a Gasińskiego nie ma.
Pojawia się za to człowiek od Rutkowskiego, buch mnie w mankiet: "Są, szefie" - melduje przez telefon i... pilnuje nas. Po trzech kwadransach pękam. Została ostatnia godzina kamery, poseł-detektyw zaprasza nas do swego biura, chce sam coś powiedzieć do kamery... Ale mnie się odechciało. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, jak wiele mógłby powiedzieć.
Kilka dni później na moją komórkę dzwoni Gasiński. Sam mnie znalazł. Rutkowski w ogóle mu nie powiedział, że go szukam (wiesza psy na detektywie). Gotów jest spotkać się w każdej chwili. Sprawdzam numer, który mi się wyświetlił: Samoobrona.
Umawiamy się w holu jednego z hoteli w centrum miasta (menadżer rozpromienia się na nazwisko Gasiński i pozwala ustawić kamerę, ale prosi o niewymienianie nazwy hotelu). Bohater wchodzi głównym wejściem, swobodnie zasiada na kanapie. Duży żółty krawat, okulary w dyskretnej oprawce. Pulchna twarz, biały wąsik. Młody.
- Pan się ukrywa?
- Nie, to bzdura. Gdybym się ukrywał, to nie spotykałbym się z panią tutaj. - Wskazuje otwarty hol i wielkie okno na Cepelię. - Wczoraj byłem w Prokuraturze Okręgowej, składałem wyjaśnienia jako świadek, już czwarty dzień. Przychodzę na każde wezwanie - melduje.
- Strasznego zamieszania pan narobił - próbuję rozluźnić rozmowę. Nic z tego.
- Uderzyliśmy w samo serce skorumpowanego świata, który od lat rządzi Polską i doprowadził kraj do ruiny. Ktoś się wreszcie odważył powiedzieć prawdę. Wszyscy zawsze mówili, że jest korupcja, że się kradnie, tylko nikt nie wymieniał nazwisk, dat, godzin. Ja to powiedziałem, a pan Andrzej Lepper powtórzył. Za to będziemy mieli sprawę w prokuraturze.
- Ja się zastanawiam, skąd pan się wziął - próbuję mu przerwać. - Dlaczego tak nagle wyskoczył pan jak diabeł z pudełka, ze wszystkimi możliwymi aferami, najdziwniejszymi historiami, z wąglikiem włącznie?
- Skąd się wziąłem? Ja się tu w Polsce urodziłem i tutaj mieszkam, nie?
- Jaką rolę odgrywał pan w tych historiach, które pan nagle wyciągnął? Zacznijmy od firmy Inter Commerce. Co pan tam robił?
- W Inter Commerce byłem dyrektorem. Z firmą byłem związany od �92 roku, jeszcze podczas mojej pracy w państwowym PKS-ie w Głogowie, w Lesznie i w Jeleniej Górze.
- Tam w PKS-ie miał pan jakieś kłopoty, jakieś pieniądze był im pan winien...
- Nie. Oczywiście próbuje się ze mnie zrobić człowieka, którego wyrzucono z pracy za jakieś długi, ale tu są świadectwa pracy - wyciąga z kieszeni płaszcza złożone kartki - "Rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron".
- Ale czemu sprawa znalazła się w prokuraturze jeleniogórskiej? Ja też mam tu jakieś papiery... - Teraz ja wyciągam swoje, ale on nie patrzy, tylko nawija o jakichś dyrektorach, którzy zarabiali za dużo, a on naskarżył na nich w radiu, o tym, że się chcieli na nim zemścić i wyciągnęli mu nierozliczone delegacje...
- Ja jako kontroler PKS w Jeleniej Górze zwolniłem blisko czterdzieści sześć osób za pijaństwo. Skontrolowałem kierowcę, który miał jechać autobusem kursowym do Szczecina i miał jeden promil alkoholu we krwi... Jeżeli w wyniku moich działań ponad czterysta osób w Polsce straciło pracę za malwersacje, to wiadomo, że byłem osobą nielubianą. Ale wielu też rozumiało, że ja działam, żeby ukrócić korupcję i złodziejstwo. Potem do władzy doszły związki zawodowe "Solidarność", a ponieważ związkowcy też pili alkohol i też robili malwersacje...
- Miał pan też jakąś sprawę w Krakowie.
Tu zaserwował mi opowieść o tym, jak zamiast zapłacić mandat, wetknął strażnikowi miejskiemu znaczony banknot, a potem doniósł o tym na policję.
- Owszem, ja te pieniądze dałem, ale dałem celowo, z premedytacją, żeby udowodnić temu człowiekowi, że bierze. Zależało mi na tym, żeby ukrócić tego typu działalność. Sprawa przycichła, a nagłośniono ją nagle teraz, jak zaczęło się o mnie mówić.
- Tropił pan też przekręty w kopalni.
- Podczas kontroli odkryłem, że związkowcy w Zarębie kradli paliwo, złożyłem więc doniesienie do prokuratury i do Ministerstwa Skarbu Państwa. Ale odkrywając tę aferę, stwierdziłem, że pan dyrektor też kradł pieniądze, razem z szefową działu marketingu...
- Zaraz, zaraz, lepiej wróćmy do Inter Commerce. Co pan tam robił?
- Byłem zatrudniony jako dyrektor.
- Do spraw...?
- Jako dyrektor na całe Mazury.
- Ale był pan zatrudniony jako zootechnik, tak?
- Właściciel miał swojego człowieka, czyli mnie, i ja pełniłem rolę człowieka do wszystkiego.
- A co się działo w Klewkach?
- To było duże, dobre gospodarstwo już w czasach PRL-u. Za moich czasów uprawialiśmy jeszcze blisko siedem tysięcy hektarów na całych Mazurach: zboże, kukurydzę, pszenicę. Mieliśmy około półtora tysiąca sztuk bydła...
- No właśnie, co z tym bydłem: było, a nie ma?
- Około dwieście pięćdziesiąt sztuk zostało zakopanych, ponieważ za moich czasów na tym bydle przeprowadzano niewiadomego rodzaju eksperymenty, które zlecał pan S.
- Jakie eksperymenty?
- Testowano szczepionki różnego rodzaju, między innymi nad wywołaniem bakterii Eschericha Coli, bakterii związanych z zapaleniami zgorzelinowymi wymienia, z wąglikiem także. Pamiętam, jak to się zaczęło: latem 2000 roku pan S. przyleciał swoim helikopterem do Klewek. Przedtem powiedział, żeby wszystkich wysłać do domu, zostawić tylko pracowników obory i ubrać ich ładnie w białe fartuchy. Przyleciało z nim dwóch obywateli Afganistanu. W trakcie inspekcji ci panowie przeszli przez wszystkie pomieszczenia gospodarskie i poszli do pałacu. Zapytałem, czemu służy ta wizyta. Powiedział, że być może będziemy testować jakieś szczepionki, że powstanie laboratorium, że chce podpisać umowę. Pomyślałem, czemu nie? Ale potem, kiedy te szczepionki zostały dostarczone, kazano wymówić kontrolę okręgowej stacji. Lekarz weterynarii w ogóle przestał już na zakład przyjeżdżać. Inspektor Kontroli Środowiska oświadczył w prasie, że był w Klewkach i stwierdził, że nie ma wąglika. Przyjeżdża taki na zakład, przepyta trzech ludzi i mówi, że widział dokumentację, której nie mógł widzieć, bo ja ją mam i skierowałem ją do prokuratury.
- Jaką dokumentację?
- Dokumentację weterynaryjną. Ponieważ ja ją osobiście prowadziłem, ja te szczepionki zadawałem i wiem, jakie były objawy padnięć tych zwierząt, z dokładnym opisem eksperymentów.
- Czarno na białym napisał pan, że tam jest wąglik?
- Tak. Z tych zwierząt należało pobierać mleko do specjalnych probówek i pakować. Pan S. przysyłał swoich ludzi i zabierano je do laboratorium do Warszawy. Być może rzeczywiście prowadzono jakieś badania związane z chorobami weterynaryjnymi. Ja powiedziałem, żeby tę sprawę wyjaśniono, ale nikt nic nie zrobił. Mówienie, że nie ma tam zakopanego bydła, też jest bzdurą, bo są świadkowie. Ja podałem listę siedmiu osób, które brały udział w zakopywaniu i były świadkami, jak masowo te zwierzęta padały i co się z nimi robiło. Przepis wyraźnie mówi, że wszystkie zwierzęta powinny być wywożone i poddawane utylizacji w zakładach Bakutilu. Za moich rządów ani jedna sztuka do Bakutilu nie wyjechała.
- Dlaczego?
- Bo był zakaz. Zwierzęta zakopywano w trzech różnych miejscach. Najbardziej przerażające jest to, że te zwierzęta są zakopane w strefie hydrogenicznej jeziora Klebarskiego i Sinickiego, w okolicach Olsztyna. W miejscowości Lelek zwierzęta są zakopane w strefie hydrogenicznej jeziora Tałty i Śniardwy. Bakterie wąglika potrafią w formie przetrwalnikowej przeżyć w glebie nawet sto pięćdziesiąt lat. Obojętne, czy to jest wąglik bojowy, czy w formie zwierzęcej, i jedna, i druga są groźne dla ludzi. Jedna forma kończy się śmiercią natychmiastową, a inna, utajniona, może się uaktywnić po latach i wywołać śmierć. W 2000 roku nastąpiło masowe zatrucie wody w miejscowości Klebark. Prasa o tym pisała. Zatruło się ponad dwieście osób, kilka trafiło do szpitala w dość poważnym stanie. Prokuratura to badała, ale nie wykryto niczego, tylko tyle, że zatrucie pochodzi z firmy Inter Commerce, ponieważ hydrofornia gminy w Purdzie stała obok naszej fermy, gdzie dwa miesiące wcześniej przyjechały krowy z firmy Western union" z Niemiec.
- Osobiście brał pan udział w zakopywaniu?
- Nie, ja przecież byłem dyrektorem i nie zajmowałem się zakopywaniem bydła. Było nas trzech dyrektorów Inter Commerce na Mazury, tylko że dwóch ze strachu uciekło, bo nie chcieli mieć z tą sprawą nic wspólnego. Zresztą w Inter Commerce żaden dyrektor nie pracował dłużej niż dwa, trzy miesiące. Ludzi się wymieniało. Chodziło o to, żeby nikt nie był za bardzo wtajemniczony, co w tej firmie się dzieje. Ja uchowałem się najdłużej tylko dlatego, że poszedłem na współpracę.
- No właśnie, jakie jeszcze miał pan funkcje?
- Jako zaufana osoba pana S. byłem brany do rozmów na temat budowy hipermarketów, szczególnie Carrefoura w Szczecinie. Zajmowałem się też wyposażeniem hipermarketu Tesco w Jeleniej Górze. Byłem wysyłany do różnych miast Europy. Miałem za zadanie przewozić różne przesyłki, plany i jakieś paczki.
- Ale pan wiedział, co tam jest?
- Wiedziałem, ale proszę panią... Jako człowiek młody miałem świadomość, że służę jakiemuś dobremu celowi i jadę zawieźć to koledze pana S.; że przewożę dokumenty pracowni projektowej, z jakimiś poprawkami... Po 11 września od razu zacząłem kojarzyć fakty. Nikt mi nie może zarzucić, że nic nie zrobiłem. W ciągu kilku dni powiadomiłem Prokuraturę Okręgową w Jeleniej Górze, Centralne Biuro Śledcze, UOP we Wrocławiu i powiedziałem, że takie rzeczy przewoziłem.
- Jakie konkretnie?
- Plany lotnisk, plany budynków, plany hoteli. Inne przesyłki były zamykane w takie małe kartony, o wymiarach dwadzieścia na dziesięć centymetrów, których nie można było otworzyć, bo gdybym otworzył, to wszyscy by wiedzieli, że były otwierane, nie? Natomiast niektóre teczki nie były lakowane. Można było je normalnie przeglądać.
- Woził pan też pieniądze?
- W dwóch przypadkach: raz do Krakowa i raz do Paryża, na lotnisko de Gaulle�a.
- Wiedział pan, dla kogo i za co?
- Tak, a raczej dopiero później skojarzyłem sobie fakty.
- Kiedy przestał pan być człowiekiem zaufanym?
- To mogło się stać w lutym tego roku, kiedy w czasie rozmowy z N. i S. powiedziałem, że nie chcę uczestniczyć w tego typu interesach. Pracując na Mazurach, spotykałem się z panem Andrzejem Zielińskim - "Słowikiem". Gośćmi S. byli też tacy gangsterzy, jak Ryszard Niemczyk, wcześniej "Pershing"...
- Pan ich widział?
- Oczywiście, że ich widziałem i z nimi rozmawiałem. To nie była żadna tajemnica. Na przykład "Bysiu" został złapany w Olsztynie, notabene o sto pięćdziesiąt metrów od siedziby UOP przy ulicy Dworcowej.
- W którym momencie pan się zorientował, że jest pan w świecie przestępczym i odechciało się panu mieć z nimi do czynienia?
- Ja wiedziałem cały czas. Ale ja nikogo nie zabiłem, nie uczestniczyłem w napadach, nie planowałem napadów na bank, więc nie miałem się czego bać, nie?
- Ale dużo pan wiedział.
- Dlatego w lutym powiedziałem, że chciałbym wycofać się z działalności firmy, ale najlepiej, żebym został skierowany do jakiejś innej siedziby. Firma ma swoje delegatury na terenie całej Polski i Europy....
- Ale ciągle jeszcze wtedy nie szedł pan do prokuratury?
- Nie, jeszcze wtedy nie, zresztą nie było sensu iść do prokuratury w Olsztynie. Pan S. doskonale wiedział o wszystkich akcjach, które miały być przeprowadzane przez CBŚ i przez UOP. Policja także była na usługach pana S.
- Ale dlaczego pan był ciągle na usługach pana S.?
- Bo to był mój szef.
- Ale jest pan wolnym człowiekiem.
- Wie pani, to była też jakaś praca, dobrze ją wykonywałem, a on dobrze mi za to płacił...
- Ile?
- Formalnie to było pięć tysięcy, a nieformalnie, do ręki, były to kwoty rzędu dziesięciu tysięcy, piętnastu, dwudziestu...
- Samochód służbowy?
- Daewoo Musso WXA886K.
- Wart ile?...
- Nie wiem dokładnie, około miliarda starych złotych.
- Mieszkanie?
- Jako dyrektor mogłem mieszkać, gdzie mi się podobało, we wszystkich miejscach, które były własnością pana S. A więc apartamenty w Mikołajkach, pałac w Bęsi, pałac w Klewkach, mieszkania w Sorkwitach...
- Opowiadają, że ma pan jakieś długi w hotelach.
- Jeżeli mam, to niech mi te hotele je przedstawią Ja się wczoraj dowiedziałem z jednej gazety, że przez sześć lat byłem agentem Mosadu. Już nic mnie nie zdziwi. Jeśli prasa myśli, że mnie jakoś złamie, opluje...
- No dobrze, a dlaczego pan był agentem S.?
- Podobała mi się ta praca.
- A dlaczego przestała się panu podobać?
- Z jednej przyczyny; pan S. ludzi niepokornych załatwiał na dwa sposoby: albo zmuszał ich do odejścia, albo jakoś tych ludzi likwidowano.
- Ale pan był pokorny.
- Do pewnego czasu. Wysyłał za mną jakieś osoby, żeby mnie kontrolowały. Co dwie, trzy godziny miałem telefon, żeby sprawdzić, gdzie jestem...
- Kogoś zlikwidowali, czy to tylko takie strachy?
- Nie, ci ludzie faktycznie likwidowali... Jednym z gości pana S. był gangster jeleniogórski "Carrington", podejrzewany o zabójstwo siedmiu osób w okolicach Wlenia. Jest na tzw. top-liście, poszukiwany za przemyt alkoholu, narkotyków. Siedział w więzieniu w tym roku, wyszedł za śmieszną kaucją.
- Czy pan ma jakieś dowody, dokumenty, zdjęcia?
- Mamy dowody, ujawniamy je po trochu... Coraz więcej ludzi sobie przypomina o firmie Inter Commerce: celnicy na Okęciu, którzy przyjmowali szmaragdy z Afganistanu; w cudzysłowie szmaragdy, bo pan S. przemycał do Polski w kontenerach narkotyki.
- Jakie narkotyki? Gdzie przemycał? Jakieś dane, konkrety proszę. Skąd pan to bierze?
- Proszę panią, ja byłem dyrektorem w firmie Inter Commerce i byłem wtajemniczony w pewne rzeczy. Czy to robi nadal, nie wiem, bo po ujawnieniu całej afery mógł to wstrzymać, nie?
- Z Afganistanu dokąd?
- Do Europy, przez Polskę. W Polsce były odbierane przez rezydentów mafii pruszkowskiej i mafii wołomińskiej, rozprowadzane po kraju i dalej przez przejścia graniczne w Bezledach, w Jakuszycach, w Kołbaskowie. Szły swoimi kanałami dalej.
- Czym płacił?
- Przede wszystkim bronią...
- Skąd?
- Rosja, byłe kraje Związku Radzieckiego. Pan S. ma tam liczne delegatury firmy Inter Commerce. Nie tylko płacił bronią, płacił też pieniędzmi wpłacanymi przez różne organizacje związane z Afganistanem. Pan S. był właścicielem spółki niemieckiej Grama Handels GmbH, która już od �89 czy �90 roku prowadzi interesy z Afganistanem: z Kabulem, z Kandaharem, z Dżalalabadem i innymi miastami. Jeden z ministrów afgańskich jest przyjacielem pana S. My znamy nazwisko tego człowieka, mamy zdjęcia z jego pobytu w Polsce i ze spotkania z panem S.
- Pan S. twierdzi, że miał kontakty z generałem Masudem. Jeśli tak, to nie z jego przeciwnikami, talibami.
- Rzeczywiście, miałem okazję poznać osobiście generała Masuda podczas pracy w firmie Inter Commerce. To było w Czechach bodajże w ?99 roku. Pan generał Masud był, bo już nie żyje, szefem Paktu Północnego, który kontrolował osiemdziesiąt procent upraw opium w Afganistanie i to było główne źródło dochodów i utrzymania tego paktu. Mamy dowody na to, że pan S. utrzymywał kontakty nie tylko z generałem Masudem, ale też z innymi ludźmi, między innymi przez wymienioną spółkę.
- Stąd pan znał telefon do bin Ladena?
- "Trybuna" podaje spreparowane bzdury, nie było tam telefonu.
- Ten pana dziennik jest czy go nie ma?
- Był notes, to znaczy moje notatki, przepisane z korespondencji S., którą wiozłem do Bochum. Przepisałem to w swoim kalendarzyku, tam gdzie było wolne miejsce, na stronicach na przyszły rok. Te notatki zaraz po powrocie oddałem oficerom CBŚ w Szczecinie. Nie ma żadnego mojego dziennika, on jest spreparowany. Nie będę komentował działań "Trybuny". Gazeta ta pisała, że współpracowałem z panem Rutkowskim. Widziałem go kilka razy w firmie Inter Commerce. S. wynajął Rutkowskiego, żeby mnie namierzył i złapał. Nie był wtajemniczony w sprawę, którą przedstawiłem Andrzejowi Lepperowi.
- Kiedy pan się pojawił po raz pierwszy u Leppera?
- Myśmy się poznali 28 listopada, czyli na dzień przed jego sejmowym wystąpieniem.
- Krótko pana znał, nim przedstawił te wszystkie pana argumenty...
- Znali mnie z bardzo dobrej strony posłowie Samoobrony z Warmii i Mazur, jako dyrektora Inter Commerce, największej firmy rolniczej na Mazurach.
- Po co ta cała przykrywka z rolnictwem? Dlaczego miał pan być zootechnikiem, skoro tak naprawdę robił pan całkiem inną robotę?
- Miałem dostęp, zostałem wyposażony w sprzęt weterynaryjny, leki, bo byłem potrzebny do prowadzenia eksperymentów.
- Pan wiedział, że to są tajemnicze eksperymenty?
- Oczywiście, że wiedziałem. Były owiane jakąś tajemnicą. S. prosił o zachowanie dyskrecji, o składanie mu szczegółowych raportów, o bezpośrednie kontaktowanie się z nim, tak żeby nikt o tym nie wiedział. Ja dlatego nocowałem w Klewkach, by wieczorami te rzeczy prowadzić, kiedy nikogo nie było, tylko jeden dozorca. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale dopiero po wydarzeniach, które nastąpiły, sam sobie te fakty skojarzyłem.
- Zastanawiam się, w którym momencie pan uznał, że zmienia pan stronę. Przez długi czas wiedział pan, że to jest świat przestępczy, lewe interesy, i to bardzo podejrzane... Bo przy szczepionkach mógł się pan jeszcze łudzić, że bierze pan udział w eksperymentach weterynaryjnych, ale wiedząc o narkotykach, wiedząc o broni, nie miał pan złudzeń...
- Nie miałem.
- Co się stało, że się panu przekręciło w drugą stronę?
- Nic mi się nie przekręciło. Wiadomo, człowiek młody chce zarabiać określone pieniądze...
- Ile pan ma lat?
- Trzydzieści... Coś chcę w życiu osiągnąć, no nie? O tym, w którą stronę przechyli się szala, zadecydowały wydarzenia z 17 kwietnia. Kiedy wyjechałem z firmy, zadzwoniła do mnie sekretarka i ostrzegła mnie, żebym nie przyjeżdżał do biura, bo przyjechało trzech panów, Ukraińców czy Rosjan, którzy wpadli do mojego biura z bronią w ręku. Nie przyjechałem na zakład, skontaktowałem się tylko z moim szefem. N. dał mi do zrozumienia, że miała to być próba zastraszenia mnie, żebym wiedział, jakie jest moje miejsce w szeregu. Ja się zastanowiłem krótko i wybrałem: 20 kwietnia wyjechałem zagranicę. Przyjechałem do Grecji, posiedziałem parę godzin i zacząłem sobie wszystko w głowie układać. Miałem pieniądze, oszczędności, mógłbym zostać zagranicą, urządzić się w Stanach czy gdzieś. Ale pomyślałem: nie, nie dam się tak załatwić. Zastraszyć czy zabić. I wróciłem następnego dnia. Po powrocie do kraju zacząłem swój marsz...
- Od kwietnia do listopada to strasznie długo... Nikt panu nie uwierzył, dopiero Lepper?
- Nie, ja nie chodziłem do policji czy urzędów ochrony państwa, bo wiedziałem, kto za tym stoi. I w jaki sposób firma Inter Commerce zdobywała ludzi, kogo dokładnie opłacała. Nie mogłem pójść do urzędu, z którego facet zadzwoni do S. i powie mu: słuchaj, tu taki Gasiński chodzi i na ciebie nadaje. Trzeba z nim zrobić porządek. Trochę czasu minęło, zanim się rozejrzałem, sprawdziłem poprzednie powiązania tej firmy.
- Czy ma pan jakieś kwity, dowody, papiery?
- Pewno, że mam. Można sprawdzić, z kim leciałem, bo często nie latałem sam. Spałem w hotelach w Niemczech czy we Francji, to też można sprawdzić. Bilety lotnicze, delegacje, wszystko jest.
- Nie. Ja pytam o dowody, nie o bilety, bo każdy mógł podróżować. Jak pan może udowodnić to, co pan powiedział na temat polityków, te koronne argumenty, jakich użył Lepper?
- Te dowody zostały złożone w prokuraturze.
- Ale jakie to dowody?
- Nie mogę tego dokładnie powiedzieć. Dowody są bardzo mocne. Będziemy powoli ujawniać kolejne rzeczy. Prokuratura bada tę sprawę. Mieliśmy sygnały, że prokuratura próbowała wszystko tuszować. W pierwszym dniu mojego przesłuchania, które trwało osiem godzin, spisano protokół na pięćdziesięciu trzech stronach. Przedstawione były bardzo mocne wątki na temat Rudolfa S., a ja uczestniczyłem w tych wszystkich wydarzeniach jako świadek. Prokuratura uznała to za nieprawdopodobne. Wracają do starych metod, PRL-owskich i SB-eckich. Pan Miller wyrzuca komendantów z Centralnego Biura Śledczego, Urzędu Ochrony Państwa i innych jednostek i obsadza swoich ludzi. Wyrzuca ludzi, którzy na przestrzeni lat 1995-1996 i 1999-2001 wykryli trzysta trzydzieści dziewięć zorganizowanych grup zbrojnych na terenie Polski, zamknęli trzon mafii pruszkowskiej. A do dziś nie rozwiązano afery FOZZ, nie wykryto zabójców generała Papały. Ja coś na ten temat mogę powiedzieć.
- Pan się nie boi chodzić po ulicach?
- Nie boję się. Mam ochronę.
- Nie widzę tu nikogo z panem.
- Akurat przyszedłem sam, bo to blisko. Wyjątkowo zgodziłem się z panią spotkać. Nie udzielam wywiadów, bo nie mam na to czasu. Cały czas muszę pracować. Pan Janik mówi, że mam ochronę z BOR-u. To bezczelne kłamstwo. Ochronę sam sobie załatwiłem, żadna prokuratura ani policja mi jej nie dała, bo im na tym nie zależy. Panu Andrzejowi Lepperowi, poważnemu politykowi, który zaatakował całą skorumpowaną skorupę, też nie daje się ochrony, ale za to UOP chroni dziennikarza "Trybuny", który pisze bzdury o kalendarzu Gasińskiego.
Dość. Mózg mi puchnie. Kiedy zaczyna jak nakręcony mówić o polityce, o telewizji, o pieniądzach z Unii Europejskiej, na które wszyscy się zamierzają, o Carrefourach i łapówkach dla polityków, daję znak operatorowi, żeby już nie grał. Chcę jak najszybciej uciec. Jeszcze odprowadzając mnie do samochodu, powtarza bez przerwy, że Polsce brakuje silnego przywódcy.
- Może Lepper? - sonduję, a on na tym samym oddechu już szyje buty Lepperowi: że "pan Andrzej" też już coś od nich dostał...
W przypływie szczerości mówię mu na pożegnanie, że nie wiem, co dalej będzie z tym wywiadem, bo przyszłam tu z nastawieniem, że poznam wariata... Zerkam, jak zareaguje. Przełknął.
- Na przesłuchaniu powiedziałem wyraźnie, że zgadzam się na test na inteligencję, bo psychola nie dam z siebie zrobić. Spodziewam się, że mogą mnie zamknąć do więzienia, bo powiedziałem, że tylu ludzi kradnie. Niech pani przeczyta sobie artykuł "Struktura jeża" w "Rzeczpospolitej" - zdążył jeszcze rzucić, nim zatrzasnęły się drzwi samochodu. Odjechaliśmy, a on jeszcze stał pod Cepelią.
Dobra, dobra - myślałam w drodze. Idą święta, Gasiński nie zając, na skończenie programu dla telewizji mam parę tygodni, a przede wszystkim po prostu nie wiem, jak go ugryźć.
Dlaczego właściwie nikt nie posłuchał, co on mówi?
Klasowa Wigilia Szury (to mój syn) jak zwykle u nas, a Gasiński to najśmieszniejszy temat dla licealistów z inteligenckiej "warszawki". "Wariat" - kwituje wychowawczyni, która takich jak Gasiński poznaje z daleka, bo pracując w Biurze Interwencji, ciągle miała do czynienia z mitomanami. Nie lubię nauczycielek. Postanawiam nie odpuszczać tak łatwo.
Redaktorków też nie lubię. Redaktor W. chyba nie jest zachwycony, gdy mu mówię, że kabaretu nie będzie...
Ten facet nie jest śmieszny. Zresztą do śmiechu już inni napisali. Odkąd Gasiński wyskoczył ze swoimi opowieściami, okazało się, że:
* "tajemniczy świadek" tak naprawdę kradł krowy i świnie i o to ma proces w Olsztynie - na 700 tysięcy złotych naciął Inter Commerce,
* "fałszywy magister" kłamał, że ma wyższe wykształcenie - jest nowa sprawa w olsztyńskim sądzie,
* "uzdrowiciel z Klewek" katował zwierzęta - świeżo wytoczono mu dodatkową sprawę o napojenie krowy płynem hamulcowym i o to, że krowy trzymał na za krótkich łańcuchach, tak że musiały jeść na klęczkach, od czego puchły im kolana, a gdy wstawały, to głową uderzały w żelazny pręt; nie mył też swoich psów i pozwalał im załatwiać się w domu,
* "malwersant" nie rozliczył zaliczek na delegację w PKS-ie w Jeleniej Górze, gdzie był "kanarem" i kablował na kierowców, obserwując ich przez lornetkę,
* "rewizor" w państwowej kopalni w Zarębie podszywał się pod kontrolera NIK,
* tamże "mściwy erudyta" szantażował biznesmena, który chciał ratować kopalnię,
* w Jeleniej Górze, siedząc w areszcie, wyłudzał pieniądze od kolegów z celi (powiedział o tym dziennikarzowi pewien policjant z Wrocławia???),
* w Głogowie zniszczył życie pewnej kobiecie,
* w Poznaniu nie zapłacił za obiad w restauracji, co skończyło się interwencją oficerów UOP,
* i nigdzie nie płacił rachunków hotelowych.
To ci dopiero. Aż skrzypiały pióra żurnalistów... Ale dlaczego na przykład z poznańskiej restauracji wyciągali go funkcjonariusze tajnych służb? Nasz bohater - zamiłowany szpicel i tropiciel nieprawidłowości, miał różne kłopoty z szefami i z prawem, ale wszystko uchodziło mu jakoś na sucho. Dlaczego? Tak daleko dziennikarze śledczy się nie zapuścili. Ostatecznie ośmieszyła go "Trybuna", publikując "kalendarz Gasińskiego".We środę była "Konfrontacja" (przegapilem
), zapodano też fragment materiału Wiernikowskiej z adnotacją, że to - UWAGA - nowy materiał
podczas gdy ma on już trzy lub cztery lata
Zresztą sami zobaczcie
A tu fragment filmu zapodany w "Konfrontacjach":
Miło, co?
Komentarz
-
Zamieszczone przez FoxxRzecz polega na czym innym. W porządku demokratycznym partia polityczna idzie do wyborów ze swoimi postulatami, po to by je realizować i, w swoim rozumieniu, naprawiać państwo (tzn. większość partii, bo jak wiemy - np. PO nie). PiS ma wreszcie możliwość wyłożenia kart na stół, a my wszyscy powiedzenia "sprawdzam". Pointa tego topicu zbliża się więc szybko i przyniesie ją życie.
Uchwalenie ustawy o CBA bez niczyich poprawek jest symbolicznym początkiem tego procesu i tylko o to chodzi.
A poniżej dwa fragmenty z aktualnego "Najwyższego Czasu!" (www.nczas.com). Myślę, że ciekawe:
Kazimiera Szczuka robi z siebie męczennicę "tradycyjnego polskiego antysemityzmu". "Życie Warszawy": "Zrobił się skandal, bo oni mnie nienawidzą" - skarży się dziennikarzowi "The New York Times" Szczuka, odnosząc się do słuchaczy Radia Maryja, którzy mieli jakoby domagać się podjęcia przez polskie władze akcji przeciwko niej. "Nienawidzą mnie, ponieważ jestem feministką, jestem Żydówką - przede wszystkim dlatego, że jestem feministką" - cytuje Szczukę gazeta.
A jak te antysemickie ataki na Kazię wyglądają? Poniżej próbka:
Zamieszczone przez Piotr Semka w 'Ozonie
Nie cieszy mnie CBA w tej formie. Pozostaje poz kontrola praktycznie. Pol biedy, jak ma sie ta specsluzba zajmowac prawica. A jak nie daj Panie jakis Leszek Miller bis zostanie znow wybrany? Bedzie niezly bigos.
Fatalnie wypadlo tlumaczenie Cymanskiego (Prosto w oczy), ze CBA ma sie zajmowac wszystkimi, takze PiSem, i dlatego musi zostac poza kontrola. Zeby niby naciskow nie bylo. A wiadomo, ze kazda partia, nawet PiS - wedlug Cymanskiego - tylko z ludzi sie skalda, i wolne od pokus nie jest.
No coz? Z kogo maja sie skladac funkcjonariusze CBA? Nie podlegajacy kontroli?
Zreszta moze sie myle. Moze CBA jest dobrze kontrolowana. Tylko Cymanski chcial stworzyc wrazenie, ze jest inaczej?
Kazia Szczuka i ataki na nia:
Dlaczego uznales, ze odnosila sie w swojej wypoweidzi akurat do tego artykulu?koko koko Skorza spoko...
Komentarz
-
-
Zamieszczone przez YevaudCo do CBA - nie rozumiem tylko, dlaczego potrzebna byla Samoobrona i LPR w rzadzie by te ustawe przeglosowac. Przeszla takze glosami PO. Tylko SLD bylo przeciw. Tym samym gadki, ze PO bedzie sie sprzeciwialo, bo sie czegos boi albo ma cos do ukrycia nalezy potrkatowac z przymruzeniem oka.
Zamieszczone przez YevaudNie cieszy mnie CBA w tej formie. Pozostaje poz kontrola praktycznie. Pol biedy, jak ma sie ta specsluzba zajmowac prawica. A jak nie daj Panie jakis Leszek Miller bis zostanie znow wybrany? Bedzie niezly bigos.
Fatalnie wypadlo tlumaczenie Cymanskiego (Prosto w oczy), ze CBA ma sie zajmowac wszystkimi, takze PiSem, i dlatego musi zostac poza kontrola. Zeby niby naciskow nie bylo. A wiadomo, ze kazda partia, nawet PiS - wedlug Cymanskiego - tylko z ludzi sie skalda, i wolne od pokus nie jest.
No coz? Z kogo maja sie skladac funkcjonariusze CBA? Nie podlegajacy kontroli?
Zreszta moze sie myle. Moze CBA jest dobrze kontrolowana. Tylko Cymanski chcial stworzyc wrazenie, ze jest inaczej?
Zamieszczone przez YevaudKazia Szczuka i ataki na nia:
Dlaczego uznales, ze odnosila sie w swojej wypoweidzi akurat do tego artykulu?My ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój, na zgubę wrogom naszym.
Komentarz
-
Heh. Zupełnie przypadkiem włączyłem rano Radio bZdET...
Ej, a wiecie, kto jest mocno odpowiedzialny za zadymy w Warszawie?
Platforma Obywatelska :O I eSeLDe :O
I profesorowie, np. Waltoś i Zoll
(jest też wersja dźwiękowa)
Fragmenty:
Monika Olejnik: Anglicy dali sobie radę.
Zbigniew Ziobro: Dlatego też byłem w Wielkiej Brytanii, chociaż nie znaczy to, że tam też się nie zdarzają takie incydenty. Mają miejsce ale już na nieporównywalnie mniejszą skalę niż kiedyś. A jak to rozwiązano? Wprowadzając szereg działań, które można by sprowadzić do hasła – zero tolerancji. I świetnej współpracy trzech sfer państwa, czyli wymiaru sprawiedliwości, policji i klubów sportowych. A ja bym odwrócił kolejność: po pierwsze, klubów sportowych i związków piłkarskich, po drugie policja, po trzecie, wymiar sprawiedliwości, który szybko kara chuliganów na samym końcu. W tym kierunku niewiele do tej pory robiono. W zeszłym tygodniu było czytanie projektu sądów 24 godzinnych, które przedłożyłem. Te projekty służą, z jednej strony, zaostrzeniu karania chuliganów, z drugiej zaś, przyspieszeniu ich karania tak, żeby w ciągu 72 godzin od zatrzymania, wszyscy już byli po wyrokach skazujących. I tak by było i pewnie tym razem, niestety ta ustawa nie została uchwalona jeszcze, bo to było po pierwszym czytaniu. To po pierwsze. Po drugie, nad czym ubolewam, SLD i Platforma Obywatelska zgłaszała szereg zastrzeżeń, nie widząc najwyraźniej problemu chuligaństwa, a widząc ewentualny problem naruszania praw człowieka, czy też jakiś resentyment do komunizmu.
Monika Olejnik: No dobrze, ale pani ministrze, przecież kibice są monitorowani. Czy gdzieś na świecie jest możliwe, żeby bandzior rzucił się na milicjanta, żeby kibice kopali samochody policyjne? Policjant jest taką osobą, która jest nietykalna, to w ogóle nie powinno się mieścić w świadomości takiego bandyty, że można dotknąć policjanta, a tu mamy pobitych policjantów. I proszę nie zwalać winy na PO i SLD, bo dajmy temu spokój, naprawdę.
Zbigniew Ziobro: Ale pani redaktor, tutaj nie chodzi o zwalanie winy, tylko o prawdę. Jako Prawo i Sprawiedliwość od sześciu miesięcy jesteśmy u władzy i zaproponowałem m.in., bo nie tylko, projekt sądów 24-godzinnych, która ma pomóc rozwiązać ten problem. Rzucano mi kłody pod nogi, ze strony PO i SLD, kiedy występowałem. To są fakty.Monika Olejnik: Ja współczuję tym policjantom, powinny być dotkliwe kary dla tych, którzy atakują policjantów.
Zbigniew Ziobro: Tak, znakomicie, ja myślę to samo. Dlatego zaproponowałem w kodeksie karnym istotne zaostrzenie kar, m.in. za napad na policjanta. Ale wtedy też jestem atakowany, m.in. przez prof. Waltosia, Zolla i innych profesorów, którzy uważają, że ja w ten sposób wprowadzam rozwiązania komunistyczne.
Monika Olejnik: Pani ministrze, „...a Marysia o pierogach”.
Zbigniew Ziobro: Nie, o faktach!
Monika Olejnik: No naprawdę! Nie możemy rozmawiać o prof. Waltosiu, tylko co można zrobić?
Zbigniew Ziobro: Ja cieszę się, ze wsparcia pani redaktor i będę się nawet w Sejmie na panią powoływał, że pani myśli tak samo, jak większość ludzi w Polsce. Ja też tak myślę. Chodzi tylko o to, że jest grupa indoktrynerów, albo z politycznego interesu kierujących się własnymi celami i podważają.
Monika Olejnik: Pani ministrze, ale ja nie jestem kibicem, ale ja wiedziałam, że kibice pójdą na Stare Miasto.
Zbigniew Ziobro: Aha.
Monika Olejnik: Wszyscy wiedzieli, bo zawsze kibice Legii - nie kibice, tylko bandziory - chodzą na Stare Miasto i wiadomo było, że policja powinna stać na tyłach, jakoś zabezpieczać.
Zbigniew Ziobro: Było zabezpieczenie, gdyby nie było zabezpieczone, to miasto byłoby obrócone w pył.M jak Mecz!
W społeczeństwie aborygenów wolimy być białymi najeźdźcami
Komentarz
-
Zamieszczone przez FoxxZamieszczone przez YevaudNie cieszy mnie CBA w tej formie. Pozostaje poz kontrola praktycznie. Pol biedy, jak ma sie ta specsluzba zajmowac prawica. A jak nie daj Panie jakis Leszek Miller bis zostanie znow wybrany? Bedzie niezly bigos.
Fatalnie wypadlo tlumaczenie Cymanskiego (Prosto w oczy), ze CBA ma sie zajmowac wszystkimi, takze PiSem, i dlatego musi zostac poza kontrola. Zeby niby naciskow nie bylo. A wiadomo, ze kazda partia, nawet PiS - wedlug Cymanskiego - tylko z ludzi sie skalda, i wolne od pokus nie jest.
No coz? Z kogo maja sie skladac funkcjonariusze CBA? Nie podlegajacy kontroli?
Zreszta moze sie myle. Moze CBA jest dobrze kontrolowana. Tylko Cymanski chcial stworzyc wrazenie, ze jest inaczej?
Zamieszczone przez YevaudKazia Szczuka i ataki na nia:
Dlaczego uznales, ze odnosila sie w swojej wypoweidzi akurat do tego artykulu?
A z cytowanego przez ciebie fragemntu wypowiedzi Szczuki nie chodzilo o artykulu prasowe, lecz o "sluchaczy radia Maryja". Nie o publicystyke, lecz zwykle chamskie okrzyki i moze napisy na murach. Czy takowe sie pojawiaja - nie wiem. Jendakze przywolywanie publicystyki jest naduzyciem.koko koko Skorza spoko...
Komentarz
-
Tak się manipuluje, dezinformuje i dorabia teorię do faktów:
Komentarz
-
Rokita: nie mogłem zrzec się immunitetu
jg 16-05-2006, ostatnia aktualizacja 16-05-2006 14:25
- Nie zrzekłem się immunitetu poselskiego, bo dostałem pismo od marszałka Sejmu, że nie wolno mi tego zrobić - mówił dziś na konferencji prasowej Jan Rokita jeden z liderów Platformy Obywatelskiej.
Wniosek o uchylenie immunitetu liderowi PO złożył b. prezes PZU Życie Grzegorz Wieczerzak, twierdząc, że ten zniesławił go, nazywając kilkakrotnie jednym z najpoważniejszych gangsterów w Polsce.
W zeszłym tygodniu Sejm immunitetu nie uchylił. Bezwzględna większość wynosiła 231 posłów, a za uchyleniem było 208 - cała Samoobrona, większość PiS i SLD i prawie cały LPR - przeciw był tylko Marek Kotlinowski. W PiS 28 posłów głosowało przeciw. Andrzej Lepper zarzucił nawet koalicjantom, że go oszukali głosując przeciw.
Po głosowaniu pojawiły się zarzuty, że Rokita, który nawoływał do zniesienia instytucji immunitetu poselskiego powinien sam z niego zrezygnować.
Na dzisiejszej konferencji lider PO tłumaczył, że nie mógł. - Są dwa rodzaje immunitetów: materialny, którego można się zrzec i formalny, którego nie można. Eksperci uznali, że w tym przypadku chodzi o immunitet formalny - tłumaczył Rokita dziennikarzom.
gazietka.pl
.............................
a nie ma przypadkiem jeszcze trzeciego rodzaju immunitetu : immunitetu Rokity , którego to Rokita,, nie mógł ,,się zrzec ?"No pasaran!" ???
HEMOS PASADO !!!
Komentarz
-
"ŻW": Ks. Czajkowski agentem SB
"Życie Warszawy": Ksiądz profesor Michał Czajkowski przez ponad 20 lat był agentem bezpieki. Znany duchowny miał donosić między innymi na księdza Jerzego Popiełuszkę.
Tak wynika z dokumentów Instytutu Pamięci Narodowej, na które powołuje się dziennik. Ksiądz Czajkowski zaprzecza.
W gazecie czytamy, że do dokumentów obciążających księdza Czajkowskiego dotarł w IPN dr Tadeusz Witkowski. Z jego badań wynika, że jeden z najbardziej znanych polskich duchownych, obecnie współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów oraz współpracownik „Tygodnika Powszechnego", był w latach PRL jednym z najcenniejszych agentów SB.
REKLAMA Czytaj dalej
Z akt wynika, że duchowny współpracował z SB w latach 1960-1984 pod pseudonimem Jankowski. Donosił m.in. na metropolitę wrocławskiego, arcybiskupa Bolesława Kominka, oraz twórców KOR-u: Jacka Kuronia i Jana Józefa Lipskiego - pisze "Życie Warszawy".
Najbardziej bulwersujące - zdaniem gazety - są jednak szczegóły dotyczące donosów na księdza Jerzego Popiełuszkę. Od końca lat 70. oficerem prowadzącym księdza Czajkowskiego był Adam Pietruszka, który kierował późniejszą operacją zamordowania kapelana Solidarności.
Ksiądz Czajkowski miał mu przekazywać szczegółowe opisy planów księdza Popiełuszki.
Ksiądz Michał Czajkowski zrezygnował ze współpracy zaraz po zamordowaniu księdza Popiełuszki przez bezpiekę. Z dokumentów wynika, że był wstrząśnięty zbrodnią - czytamy w dzienniku.
W rozmowie z "Życiem Warszawy" ksiądz Czajkowski zaprzecza, jakoby współpracował z SB. "Nigdy nie byłem tajnym współpracownikiem. Ale jeśli ktoś wykorzystał moją łatwowierność, bardzo przepraszam" - mówi.
za onetem"No pasaran!" ???
HEMOS PASADO !!!
Komentarz
Komentarz