Ogłoszenie

Zwiń
No announcement yet.

Polityka

Zwiń
X
 
  • Filtr
  • Czas
  • Pokaż
Wyczyść wszystko
new posts

  • ... tylko dziwnym trafem Bundestag w grudniu '91 ratyfikował pierwszy z nich... I tu pytanie - jaką wartość prawną miał ten drugi?
    My ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój, na zgubę wrogom naszym.

    Komentarz




    • Sprawa granicy polsko-niemieckiej omawiana była na konferencji w Paryżu 17 lipca 1990 roku, z udziałem dwóch państw niemieckich i czterech mocarstw (2+4), oraz strony polskiej... Artykuł pierwszy, zawartego tam układu stwierdzał: „Zjednoczone Niemcy i Rzeczpospolita Polska potwierdzają istniejące między nimi granice w układzie wiążącym z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Zjednoczone Niemcy nie mają żadnych roszczeń terytorialnych przeciwko innym państwom i nie będą ich również wysuwać w przyszłości”... Dodatkowo w paragrafie 4 art. 1 RFN zobowiązała się, że Konstytucja Zjednoczonych Niemiec, nie będzie zawierała postanowień sprzecznych z zawartymi w układzie zjednoczeniowym (Niemcy nigdy się z tego zobowiązania nie wywiązały)...


      Według mnie w układzie z 1990 chodziło tylko o potwierdznie przez rząd zjednoczonych Niemiec postanowień "Układu zgorzeleckiego" i stąd rozbieżność.

      Jeszcze tutaj: http://www.pol-niem.pl/index.php?page=1030300000
      "Możesz sprzedawać Lewandowskiego, mamy Arruabarrenę" - Mirosław Trzeciak, najbardziej profesjonalny z profesjonalnych

      Komentarz


      • Zamieszczone przez Nazgul
        Miodowicza na tej liście nie ma a wiem, że zajmował wysokie stanowisko w służbach kiedy jeszcze MSW było "resortem prezydenckim", na 100%. Był dosyć mocno umoczony w "aferę Oleksego". To co to bylo za stanowisko?
        10 lat temu byl szefem kontrwywiadu.
        http://mocneslowa.com - centrum cytatu politycznego

        Komentarz


        • Zamieszczone przez cnm
          Zamieszczone przez Nazgul
          Miodowicza na tej liście nie ma a wiem, że zajmował wysokie stanowisko w służbach kiedy jeszcze MSW było "resortem prezydenckim", na 100%. Był dosyć mocno umoczony w "aferę Oleksego". To co to bylo za stanowisko?
          10 lat temu byl szefem kontrwywiadu.
          O, dzięki.
          From flood into the fire
          One thousand voices sing
          We're in this together
          For whatever fate may bring

          Komentarz


          • Zamieszczone przez RadO


            Sprawa granicy polsko-niemieckiej omawiana była na konferencji w Paryżu 17 lipca 1990 roku, z udziałem dwóch państw niemieckich i czterech mocarstw (2+4), oraz strony polskiej... Artykuł pierwszy, zawartego tam układu stwierdzał: „Zjednoczone Niemcy i Rzeczpospolita Polska potwierdzają istniejące między nimi granice w układzie wiążącym z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Zjednoczone Niemcy nie mają żadnych roszczeń terytorialnych przeciwko innym państwom i nie będą ich również wysuwać w przyszłości”... Dodatkowo w paragrafie 4 art. 1 RFN zobowiązała się, że Konstytucja Zjednoczonych Niemiec, nie będzie zawierała postanowień sprzecznych z zawartymi w układzie zjednoczeniowym (Niemcy nigdy się z tego zobowiązania nie wywiązały)...


            Według mnie w układzie z 1990 chodziło tylko o potwierdznie przez rząd zjednoczonych Niemiec postanowień "Układu zgorzeleckiego" i stąd rozbieżność.

            Jeszcze tutaj: http://www.pol-niem.pl/index.php?page=1030300000
            Dobra, robi się zamieszanie. W tej dyskusji chodziło mi po prostu o pewną sekwencję wydarzeń. Niemcy początkowo twardo nie chciały uznać polskiej zachodniej granicy (zwłaszcza rządzące CDU/CSU), mimo standardowych tekstów rodzącego się właśnie nadwiślańskiego salonu ("jest fantastycznie - kochajmy się" ), który był bezbrzeżnie zakochany w Kohlu:

            Zamieszczone przez Stosunki Międzynarodowe.pl
            Najważniejszym z problemów była sprawa uznania przez zjednoczone Niemcy granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. Do tego czasu granica ustalona była w oparciu o trzy traktaty: zgorzelecki z 1950, warszawski z 1970 i układ o przebiegu granicy w Zatoce Pomorskiej z 1989. RFN twierdziła jednak, że zachodnia granica Polski wymagać będzie renegocjacji po zjednoczeniu Niemiec. Podczas wizyty kanclerza Helmuta Kohla w Warszawie w listopadzie 1989 Polacy starali się o zdecydowane uznanie granicy, na co jednak Niemcy zgody nie wyrazili, podkreślając znaczenie dla wzajemnych stosunków układu z 1970. Także dziesięciopunktowy plan Kohla nie zawierał żadnych wzmianek o ostatecznym uregulowaniu problemu. Z drugiej strony Krzysztof Skubiszewski stwierdził, że dyskusja o granicy nie jest potrzebna. Z biegiem czasu jednak Polska wzmogła starania dyplomatyczne o jednoznaczne uznanie granicy. Na forum konferencji "2+4" wręczono 28 kwietnia 1990 projekt dokumentu przewidującego parafowanie wcześniej przygotowanego traktatu przez oba państwa niemieckie i zatwierdzenia go potem przez zjednoczone Niemcy, co właściwie wychodziło naprzeciw postulatom niemieckim. Traktat miał dotyczyć podstaw wzajemnych stosunków, opisywał przebieg granicy (zwłaszcza w jej północnej części), potwierdzał i rozszerzał układ z 1970 o sferę gospodarczą, społeczną, nauki i techniki oraz humanitarną. Niestety strona niemiecka nie zareagowała w ogóle na te propozycje.
            Swój własny plan w czerwcu tego samego roku przedstawiły też Izba Ludowa NRD i Bundestag. Przebieg granicy miał opierać się na traktacie zgorzeleckim, planowano potwierdzić nienaruszalność granicy oraz podkreślić respektowanie wzajemnej suwerenności i integralności terytorialnej. Plan ten jednak nie spotkał się z zainteresowaniem pozostałych stron. Podkreślano, że jeśli powołuje się on na istniejące umowy, to wskazuje jednocześnie na ich moc wiążącą dla Niemiec. Po co więc roztrząsać sprawę załatwioną jednoznacznie już poprzednio? Ostatecznie na mocy traktatu z 12 września 1990 ustalono, że potwierdzenie granicy nastąpi w osobnym traktacie po zjednoczeniu, a ratyfikacja dojdzie do skutku wraz z odrębnym traktatem o współpracy dwustronnej. W związku z tym powstały dwa traktaty: o potwierdzeniu istniejącej granicy polsko-niemieckiej z 14 listopada 1990 i dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 17 czerwca 1991. Oba ratyfikowano dopiero w styczniu 1992, co wiązało się z zapisem w traktacie 2+4. Istniejąca granica jest nienaruszalna teraz i w przyszłości, oba państwa zobowiązują się do bezwzględnego poszanowania suwerenności i integralności terytorialnej drugiego państwa oraz nie zgłaszania żadnych roszczeń terytorialnych. Do traktatu granicznego dołączono listy ministrów spraw zagranicznych, w których uwzględniono odrębne interesy obu stron. Wyłączono z uregulowania sprawy majątkowe i obywatelstwa, przedstawiono życzenie RFN w sprawie osiedlania się Niemców na stałe w Polsce, w tym także tych wysiedlonych po 1945, i polskie stanowisko, że będzie to możliwe w obliczu realnego przystąpienia Polski do Wspólnot Europejskich. Zapisano także informacje na temat zagwarantowania praw mniejszości w obu państwach oraz odnotowano brak zgody Polski na stosowanie podwójnego nazewnictwa na obszarach zamieszkanych przez mniejszość niemiecką. Tym samym sprawa granicy została ostatecznie rozstrzygnięta.


            Reasumując, w stosunkach bilateralnych powoli w Polsce zaczynał się proeuropejski serwilizm (charakterystyczny dla środowiska socjal-liberalnego), który - jak zwykle - do niczego nie prowadził. Taka to była "reorientacja na Zachód", przy jednoczesnej alergii na NATO oraz zostawieniu Wojskowych Służb Informacyjnych w ścisłym powiązaniu z KGB, umożliwieniu cywilnej ubecji palenia akt już za rządów Mazowieckiego. Jako bonus można dodać bierne przyglądanie się instalacji służb w gospodarce... Biorąc pod uwagę np. nielegalny handel bronią, to my się zwrócilismy raczej na Afrykę i kraje arabskie, niż "na Zachód".

            Przypominam:
            Zamieszczone przez Rzeczpospolita 24.04.2004
            STO PROCENT NASZYCH

            Klimat, jaki wokół tajnych służb panował w czasach przełomu, przybliża rozmowa między generałem Jaruzelskim, wówczas prezydentem Polski, a przywódcą ZSRR Michaiłem Gorbaczowem, do jakiej doszło 13 kwietnia 1990 roku w Moskwie:

            Jaruzelski: Były próby byłej opozycji rozwalić ją (armię). W tych celach szukali kontaktów z wojskowymi. Ale w zdecydowanej większości okazały się one bezowocne. Specjalnie to śledzę.

            Gorbaczow: - Jednak po powrocie Mazowieckiego z USA sprawa idzie ku temu, aby przerwać kontakty z KGB.

            Jaruzelski - Co wy mówicie! To prawda?

            Na koniec jednak uspokajał Gorbaczowa: - Teraz 100 procent naszych generałów i pułkowników to ci, którzy kończyli radzieckie akademie wojskowe. To zabezpiecza nam rezerwę doświadczonych, normalnie wykształconych ludzi na lata naprzód.

            (Zapis rozmowy z Archiwum Gorbaczowa publikujemy dzięki uprzejmości prof. Andrzeja Paczkowskiego)
            Zamieszczone przez Rzeczpospolita 24.04.2004
            Niebezpieczny kompromis

            Wojskowe Służby Informacyjne są bezpośrednią kontynuacją służb wojskowych okresu PRL. Ciągłość działania jest cechą podstawową. Nie ma żadnego innego organu polskiego państwa, który po 1989 roku nie przeszedł weryfikacji. WSI zachowały swoje aktywa: powiązania, kontakty, kontrolę nad archiwami. Związani ze służbami ludzie są solidarni i hermetyczni. Udało im się wytworzyć wokół siebie nimb tajemniczości.

            Gdy w pierwszych latach po przełomie stare służby cywilne ulegały rozmontowaniu, "wojskowi" umacniali swoją pozycję. - Są wszędzie - przekonują nasi rozmówcy. W ministerstwach, przy politykach, w firmach prywatnych i państwowych, na zagranicznych placówkach.

            Według Tadeusza Mazowieckiego, pierwszego niekomunistycznego premiera, brak weryfikacji w służbach wojskowych to m.in. efekt jego uzgodnień z ówczesnym szefem Ministerstwa Obrony Narodowej generałem Florianem Siwickim. - Przecież nie mogliśmy robić wszystkiego naraz - tłumaczy były premier. Problem jednak w tym, że następne rządy, mimo początkowych zapowiedzi zajęcia się tą "skamienieliną", żadnej wewnętrznej weryfikacji nie przeprowadziły.


            Wracając do kwestii Odry i Nysy - dopiero postawa państw zatwierdzających zjednoczenie Niemiec zaowocowała uznaniem naszych granic.
            Z działań Mazowieckiego, poza wspólnymi modlitwami z niemieckimi politykami, nie wynikało literalnie nic. Natomiast "wspaniały" Skubiszewski niemal nie doprowadził do sytuacji, w której ta kwestia nie byłaby uregulowana w ogóle (w tym miejscu pozdrowienia od niemieckich ziomkostw w momencie wejścia Polski do UE, przy takim stanie prawnym). Po zjednoczeniu Niemiec rzecz byłaby praktycznie nie do ruszenia - zwłaszcza, że od tamtej pory klimaty "rewizjonistyczne" za Odrą rosły, a nie malały.
            My ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój, na zgubę wrogom naszym.

            Komentarz


            • Zamieszczone przez b3nito
              Lawy ja nie twierdze ze to odnosi sie do ciebie ale zrozum...bardzo duzo ludzi glosowalo na Kwasniewksiego ze wzgledu na wyglad, tylko i wylacznie. Podobal
              sie kobietom , imponowal tez facetom bo wygladal na inteligenta ( magistra )
              znajacego jezyki, a zarazem luzaka wywijajacego disco-polo. Taki swoj chlop. I gowno ich obchodzily jego poglady , to jakim jest czlowiekiem , jakim byl itd.



              Co do bomb to nie mozna nie dostrzec celowej nagonki na Kaczynskiego
              kiedy programy informacyjne najpierw w tytulach sugeruja celowe dzialanie
              Lecha a dopierow w trakcie programu okazuje sie ze chodzi o sluzby ktore
              rzekomo chcialy sie przypodobac przyszlemu prezydentowi ( rzeczywiscie bardzo prawdopodobna teza jako ze w sondazach caly czas wysoko prowadzil Tusk....
              )
              1. Na Kwasniewskiego wiele osob glosowalo przede wszystkim dlatego, ze mieli juz serdecznie dosc Walesy, a Kwach byl najmocniejszym kontrkandydatem. Co do pogladow zgoda - tych nikt nie znal i pewnie do tej pory nie zna - bo jakiez poglady ma Kwach?

              Co do sluzb specjalnych i sondazy - sondaze podobno byly manipulowane, co zapewne sluzby specjalne tez wiedzialy. Wiec mogly i wiedziec, ze tak naprawde wygra Kaczynski. Jesli juz wierzyc w spiski, to na calego
              koko koko Skorza spoko...

              Komentarz


              • Zamieszczone przez b3nito
                Co z tego ze Kwasniewski mowil niezle po angielsku i moze w jeszcze w jakims innym jezyku ? ( nie zapominajmy ze on byl przygotowywany do roli prezydenta przez dlugi czas ... )
                A Kaczynski zupelnie nieprzygotowany do roli prezydenta byl? Jak juz prezydentem Warszawy zostawal, to wiadomo bylo, ze i w wyborach na glowe panstwa startowal bedzie. I przez trzy lata go nieprzygotowano? Bardzo nieprofesjonalnie..

                Role Kwasniewskiego na Ukrainie trudno przecenic. Oczywiscie, ze polskie spoleczenstwo okazalo sie byc spoleczenstwem obywatelskim broniacym demokracji i dzialajacym na jej korzysc. Owszem - wystapienia politykow prawicy (takze PO) mogly pokazac Ukraincom, ze maja wsparcie ze strony polskiego spoleczenstwa. Byly to jednak prywatne wizyty nikomu na Ukrainie nie znanych osob (no Walese pewnie znali). Dopiero jednak Kwasniewski, jako glowa panstwa, pokazal, ze demokracje na Ukrainie popiera panstwo Polskie. Nie kilka (kilkaset) tysiecy osob, ale ze w demokracje na Ukrainie zangazowane jest panstwo, i to panstwo silne w tym regionie (jedyna przeciwwaga dla Rosji). Osobista zasluga to nie jest, lecz wynika z funkcji, jaka Kwach pelnil.
                Gdyby naprawde byl od Rosji uzalezniony (co sugerowal Jarek K.) toby skulil ogon pod siebie i nigdzie nie jechal, a przed dziennikarzami uciekal oknem (w innych przypadkach to mu sie zdazalo).
                koko koko Skorza spoko...

                Komentarz


                • Zamieszczone przez ems
                  Kolega widze putinowiec ?

                  nie wiem ile pieniedzy trzeba bylo zeby zorganizowac wiec pod ambasada Ukrainy w Wawie - flagi mogly troche kosztowac, no i trzeba sie bylo cieplo ubrac. Mi za to nikt nie zaplacil.
                  Jasne od urodzenia w CzeKa

                  Powiedz mi - kogo, oprócz uczestników, obchodziły demonstracje w W-wie?! Nikogo. Tym badziej decydentów na Ukranie, w Rosji czy USA. Nie miały one żadnego znaczenia.

                  A jak myślisz - czy górnicy z Donbasu przyjeżdzali ciężarówkami za darmochę?! A ludzie koczujący w namiatoach na placach Kijowa dostali namioty i jedzenie za darmo?! Ktoś za to musiał płacić. Po prostu Amerykanie mieli więcej pieniędzy niż Rosjanie. Zapytaj tych ostatnich co na ten temat sądzą...

                  Komentarz


                  • Myślę, że racja leży po środku. Jest oczywiste, że Pomarańczowa Rewolucja była starciem wywiadów (i, z jednej strony, niemal wojsk) Rosjan i Amerykanów. Jednak nie zmienia to faktu, że większość zwykłych ludzi brała w niej udział z przekonania, podobnie jak... w polskiej Solidarności, gdzie sytuacja była identyczna, a deprecjonują ją z powodu wsparcia jankeskiego wywiadu praktycznie tylko starsi dziennikarze "Trybuny" i byli ubecy.

                    I tu dochodzimy do Kwaśniewskiego. Kwestia jego roli jest bardziej złożona, jednak "jego" inicjatywę bardzo łatwo przecenić. Człowiek, który przez dwie kadencje nie zajął własnego stanowiska w żadnej, istotnej dla Polaków, sprawie nagle włącza się w coś takiego. Dla mnie powody tego są oczywiste. Kończyła mu się kadencja, a otoczenie najwyraźniej potrafiło go przekonać, że ma szanse na stanowisko w instytucji międzynarodowej - wtedy mówiono o ONZ, wcześniej o NATO... To ja się teraz pytam - jakie jedyne państwo na świecie może forsować preferowanego przez siebie kandydata w obu tych organizacjach? Jakim rozwiązaniem sytuacji na Ukrainie to państwo było zainteresowane?
                    My ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój, na zgubę wrogom naszym.

                    Komentarz


                    • Zamieszczone przez Foxx
                      Myślę, że racja leży po środku. Jest oczywiste, że Pomarańczowa Rewolucja była starciem wywiadów (i, z jednej strony, niemal wojsk) Rosjan i Amerykanów. Jednak nie zmienia to faktu, że większość zwykłych ludzi brała w niej udział z przekonania, podobnie jak... w polskiej Solidarności, gdzie sytuacja była identyczna, a deprecjonują ją z powodu wsparcia jankeskiego wywiadu praktycznie tylko starsi dziennikarze "Trybuny" i byli ubecy.

                      I tu dochodzimy do Kwaśniewskiego. Kwestia jego roli jest bardziej złożona, jednak "jego" inicjatywę bardzo łatwo przecenić. Człowiek, który przez dwie kadencje nie zajął własnego stanowiska w żadnej, istotnej dla Polaków, sprawie nagle włącza się w coś takiego. Dla mnie powody tego są oczywiste. Kończyła mu się kadencja, a otoczenie najwyraźniej potrafiło go przekonać, że ma szanse na stanowisko w instytucji międzynarodowej - wtedy mówiono o ONZ, wcześniej o NATO... To ja się teraz pytam - jakie jedyne państwo na świecie może forsować preferowanego przez siebie kandydata w obu tych organizacjach? Jakim rozwiązaniem sytuacji na Ukrainie to państwo było zainteresowane?
                      Twoje pytania sa retoryczne i jako takie nie wymagaja odpowiedzi. tym bardziej, ze nikt chyba nie ma zamiaru polemizowac.
                      Co innego jednak inicjatywa, co innego zas zadanie, ktore przyszlo temu czlowiekowi spelnic. Czlowiekowi, ktory wielokrotnie dawal dowody tchorzostwa, wiec i tym razem mozna bylo sie martwic, czy nie da ciala. W tym wypadku akurat nie dal, co bylo dla mnie milym zaskoczeniem.
                      koko koko Skorza spoko...

                      Komentarz


                      • Chlebowski niechcący powiedzial prawdę???



                        Wiceprzewodniczący klubu PO Zbigniew Chlebowski powiedział, że Platforma wzięła kredyt na kampanię wyborczą w Pekao SA, w którym udziały ma UniCredito. W poniedziałek skarbnik PO Mirosław Drzewiecki oświadczył, że PO nigdy nie korzystała z usług żadnego banku wchodzącego w skład grupy UniCredito.

                        Po tej wypowiedzi Chlebowskiego we wtorkowym programie "Poranny gość Radia Zet" Drzewiecki wyjaśnił w rozmowie z PAP, że Chlebowski popełnił "wielki błąd", z tej racji, że "nie zajmuje się tymi sprawami i po prostu nie wiedział". "Jeśli nie wiedział, nie powinien się wypowiadać. A ponieważ miał wrażenie, że wszystko wie, to powiedział coś, czego nie wiedział" - dodał skarbnik. "To jest bank PKO BP i tyle" - podkreślił Drzewiecki.

                        Po godz. 10.00 Chlebowski przysłał do PAP oświadczenie, w którym przyznał, że "mylnie poinformował, że Platforma Obywatelska zaciągnęła kredyt w banku PeKaO SA", podczas gdy tego kredytu udzielił bank PKO BP. "Przepraszam, za wprowadzenie w błąd opinii publicznej. Raz jeszcze potwierdzam, że Platfroma zaciągnęła kredyt w PKO BP" - podkreślił poseł.

                        W oświadczeniu przekazanym w poniedziałek PAP Drzewiecki napisał, że "podkreślenia wymaga fakt, iż od początku istnienia PO jedynym bankiem, z usług którego korzystała partia - w tym także kredyty zaciągane na poczet wyborów parlamentarnych - jest PKO BP".

                        We wtorek, w programie "Gość Radia Zet", Chlebowski przekazał informację odwrotną i dodał, że kredyty na kampanię biorą wszystkie partie polityczne.

                        Na uwagę prowadzącej program Moniki Olejnik, że prezesem Pekao SA jest Jan Krzysztof Bielecki i "wszystko jest jasne" Chlebowski dodał, że cieszy się, że funkcję prezesa sprawuje "osoba mądra i kompetentna". "Jednocześnie cieszę się, że Bielecki jest sympatykiem i twórcą rozwiązań gospodarki wolnorynkowej, a w jakimś sensie sympatykiem PO" - powiedział.

                        Chlebowski został również poproszony o komentarz do doniesień wtorkowego "Naszego Dziennika", który napisał, że prezes NBP, przewodniczący Komisji Nadzoru Bankowego Leszek Balcerowicz zasiada w radzie fundacji Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych, którą sponsoruje Pekao SA - bank należący do UniCredito Italiano, będący jednym z sześciu sponsorów statutowych fundacji CASE, a szefową CASE jest żona Balcerowicza.

                        "Nie wiem, czy są to potwierdzone informacje. Sprawa wymaga dogłębnego zbadania" - powiedział Chlebowski. Pytany, czy ta sytuacja nie powoduje konfliktu interesów odpowiedział: "Nie sądzę".

                        Chlebowski pytany, dlaczego rząd nie chce jego zdaniem dopuścić do fuzji banku BPH z Pekao SA odpowiedział, że jest to "niezrozumiała decyzja".

                        "Przypomnijmy, że rząd ma dziś poważny problem z innym inwestorem zagranicznym, firmą Eureko. Problem, który może kosztować Polskę odszkodowanie w wysokości kilku miliardów zł, a więc Polacy mogą zapłacić za spór, który się toczy. Roztaczanie kolejnego sporu może grozić kolejną konsekwencją finansową dla budżetu" - powiedział.

                        Chlebowski nawiązuje do sporu rządu z Eureko w sprawie prywatyzacji PZU, w którym nie osiągnięto do tej pory ugody. Rząd chce zachować kontrolę nad PZU, Eureko chce, aby skarb państwa sprzedał mu dalszych 21 proc. akcji PZU (obecnie Eureko ma 33 proc. minus jedna). Polsce, w wyniku orzeczenia europejskiego sądu arbitrażowego, grozi zapłacenie wysokiego odszkodowania za naruszenie polsko-holenderskiej umowy o wzajemnej ochronie inwestycji.

                        Chlebowski uważa, że Prawo i Sprawiedliwość jest "w kamaszach Samoobrony" i przyjęło retorykę Andrzeja Leppera. "PiS roztacza kolejną wojnę z niezależną instytucją - NBP. Dla mnie to polityczna hucpa" - dodał.
                        Sami swoi, polska szopa krótko mówiąc...
                        From flood into the fire
                        One thousand voices sing
                        We're in this together
                        For whatever fate may bring

                        Komentarz


                        • Nie bardzo rozumiem.
                          1. To PO zaciagnela w koncu kredyt w PKO BP czy tez w PEKAO.SA? Bo Chlebowski sie gubil w zeznaniach.

                          2. Czy Chlebowski powinien sie smucic, ze prezesem banku jest osoba o wysokich kompetencjach?

                          a od Chlebowskiego niezaleznie:
                          Zupelnie zglupialem sluchajac wystapienia w Sejmie Kurskiego. Twierdzil on mianowicie, ze w sporze o polaczenie BPH i PEKAO mialoby dojsc do przejecia jakiegos polskiego banku? Ze chodzi o resztki polskiej bankowosci. Tymczasem, oba te banki naleza do Unicredito. Wiec zandego polskiego interesu w tym nie ma.

                          I faktycznie, jesli rzad sie uprze, zeby do polaczenia nie dopuscic, to moze sie okazac, ze wszyscy (bo z budzetu) bedziemy musieli placic odszkodowania. Wszak wstepujac do UE zgodzilismy sie na swobodny przeplyw kapitalu. Jaki w tym interes Polski?

                          Foxx cytowal tu parokrotnie Ziemkiewicza. We wtorkowej Rzepie tenze autor (skoro cytowany przez Foxxa, to mozna przyjac, ze obiektywny ?) wypowiadal sie na temat sporu w sprawie Balcerowicza. Twierdzil, ze PiS nie powinien dac sobie narzucic stylu Samoobrony. Kurski wczoraj powiedzial, ze to nie PiS od SRP sie uczy, ze PiS pierwszy wolal "Balcerowicz musi odejsc" i wydawal sie byc z tego dumny.
                          A mnie znow ogrania wstyd, ze jestem zmuszony w sporze stanac po stronie Placformersow.
                          koko koko Skorza spoko...

                          Komentarz


                          • Marek Jurek uważa, że duże pieniądze, czyli banki muszą być pod kontrolą władzy. Marszałek Sejmu powiedział w Sygnałach Dnia, że w związku z tym konieczna jest komisja śledcza do zbadania sektora bankowego. Projekty uchwał w sprawie powołania takiej komisji przygotowały PiS i LPR. Marek Jurek, polityk PiS-u, nie chciał przesądzać, który z projektów ma większe szanse. Możliwe, że już dziś Sejm podejmie decyzję w tej sprawie i powoła komisję.

                            Gość Jedynki uważa, że komisja - niezależnie od wersji w jakiej zostanie powołana - sprawdzi, czy prywatyzacja banków była prawidłowa. Zdaniem Jurka, nadmierna koncentracja w bankowości jest niekorzystna i dla państwa i dla klientów banków. A taka nadmierna koncentracja jest według niego w Polsce. Marek Jurek twierdzi też, że zbyt duża część naszego sektora bankowego jest w rękach zagranicznych. Marszałek Sejmu uważa, że w przypadku rozdrobnienia banków konkurencja jest ostrzejsza. A to sprzyja interesom klientów banków.
                            :O Bez komentarza

                            Komentarz


                            • Ziemkiewicza cytowałem po prostu dlatego, że jest dobrym niezależnym publicystą. Natomiast w tym miejscu się z nim nie zgadzam:

                              1. Wbrew słowom Tuska i salonowców PiS nie mówi o odejsciu Balcerowicza. Po prostu kończy mu się kadencja i wszystko.

                              2. Obrońcy Balcerowicza pomijają "kilka" szczegółów, na które zwrócono uwagę nawetw liberalnych gospodarczo, poniedziałkowych "Wprost" i "Newsweeku":

                              - Balcerowicz wykluczył Mecha, zarzucając mu "stronniczość" (gdyż a'prori był przeciwny fuzji), ale nie wykluczył ani siebie (choć a'priori popierał fuzję), ani kolegi z Komisji Nadzoru Bankowego (którego żona zajmuje wysokie stanowisko w jednej ze spółek-córek BPH - czyli jednego z podmiotów obrad Komisji).

                              - Balcerowicz nie poinformował wcześniej rządu o swoich wątpliwościach dot. Mecha, uniemożliwiając mu zmianę przedstawiciela Ministerstwa Finansów. W trybie natychmiastowym uznał wniosek Unicredit o wykluczenie Mecha i nie dopuścił go do głosu z tekstem, że jest już wykluczony z obrad. Uniemozliwił równiez zabranie głosu ściagniętej w trybie alarmowym Zycie Gilowskiej.

                              - Najważniejsza sprawa. Umowa prywatyzacyjna zawarta bezpośrednio z Unicredit wykluczała konsolidację przejmowanych polskich banków. Unicredit tekst w tym brzmieniu podpisał. Nikt go do tego nie zmuszał... Małe uzupełnienie do regulacji europejskich... Kompetencje Komisji Europejskiej nie obejmują ani nadzoru bankowego, ani wykładni treści umów. Komisja wcześniej orzekła, że do fuzji - z jej punktu widzenia - może dojść (nie analizując umowy, bo to nie jej kompetencje). Obecnie słyszymy głosy, że dojść musi.

                              Wszystkie powyższe sprawy sa podnoszone przez rząd i PiS (który niepotrzebnie się wdaje w pyskówki z PO). W głównych mediach natomiast widzimy i słyszymy wyłącznie porównania do Leppera i komentarz, że zamachem na niezalezność NBP jest sprawdzenie, czy jego prezes nie łamie prawa. Urocze.
                              My ludzkie bydło, ludzki gnój, z suteren i poddaszy, my chcemy herb mieć swój, na zgubę wrogom naszym.

                              Komentarz


                              • No właśnie nie rozumiem całego zamieszania jeśli wszystko jest OK i nie ma się czego czepić, ale... PO histerycznie zareagowała na przejęzyczenie Chlebowskiego a także na informację o planowanym śledztwie w sprawie polskiej bankowości.
                                A zwrócić uwagę na całe zagadnienie kazał mi artykuł popełniony rok z okładem temu przez profesora Poznańskiego który był opublikowany w "Przeglądzie" nr 3/2005.

                                Oto on:

                                KTO TRZYMA WŁADZĘ?

                                Dlaczego w Polsce nie udało się stworzyć normalnego kapitalizmu?

                                Wszystko, co się teraz dzieje w Polsce wokół polityki - jak ten paraliżujący proces o łapówkę w sprawie licencji telewizyjnej dla Michnika, za którą do więzienia ma iść Rywin, albo dymisja od początku pozbawionego władzy Millera, którego miał zastąpić Belka, czy też nagły rozpad SLD zaraz po równie miażdżącym rozpadzie "Solidarności", poprzedzonym żałosnym upadkiem Unii Demokratycznej - to przejawy rozkładu życia politycznego po upadku ekonomii.

                                Nie udało się stworzyć normalnego kapitalizmu, gdyż w polskiej wersji nie ma miejscowej klasy kapitalistycznej, lecz są zagraniczni rezydenci, do których należy sprywatyzowany majątek. To oni kontrolują ten majątek zgodnie ze swoimi interesami, które nie muszą być zbieżne z interesami społeczeństwa.

                                Zagraniczni właściciele muszą zadbać, żeby ich interesów bronił - przed masami - system polityczny. Starają się więc go sobie podporządkować, tyle że system, który by im służył, to nie żadna normalna demokracja.

                                Po 1989 r. w wyniku reform doszło do przekazania prawie całego majątku trwałego - kapitału - w ręce zagraniczne. Żaden kraj przedtem niczego podobnego nie wypróbował. Skutek jest taki, że w rękach zagranicznych znalazły się środki finansowe, zyski, które mogą nie tylko służyć rozbudowie kapitału, ale też stać się przedmiotem wywozu. W ten sposób zagraniczni właściciele znaleźli się w takiej sytuacji, że od ich decyzji zależy, co się będzie działo z gospodarką: czy będzie szła do przodu, stała w miejscu, czy wręcz się cofała. Trudno sobie wyobrazić, żeby zagraniczni właściciele poprzestali na przejęciu gospodarki i zostawili politykę. Własności potrzebna jest ochrona, a tę można uzyskać tylko dzięki przychylnej polityce. Potrzebne są siły polityczne, które zapewnią nienaruszalność własności, nie mówiąc o tym, że taka kontrola nad polityką, czyli nad państwem, w którym skupia się władza, może pozwolić właścicielom na zwiększenie korzyści z kapitału przez różne ulgi, koncesje itp.

                                Jeśli przyjmie się tę perspektywę, staje się jasne, że polskie reformy czy zmiany ustrojowe dokonują się w dwóch etapach. W pierwszej fazie reform - powszechnie i słusznie nazywanych reformami Balcerowicza - dokonuje się systematyczne wyprzedawanie majątku narodowego w ręce zagraniczne, i to za bezcen, a w drugiej fazie - którą można nazwać reformami Kwaśniewskiego - dokonuje się przebudowanie państwa w taki sposób, że staje się ono bezwolnym narzędziem tych właścicieli.

                                Bez szans?

                                Polska ekonomia jest bez szans nie dlatego, że nie może się wykazać jakąś przyzwoitą stopą wzrostu produkcji, lecz dlatego, że nie może się wyrwać z zacofania i dorównać lepiej rozwiniętym krajom, no i żeby jej rozwój oznaczał nie tylko wzrost produkcji, jak za komunizmu, lecz także poprawę dobrobytu, jak w kapitalizmie. Obecne ożywienie nie zmienia faktu, że przez cały okres zmian ustrojowych dystans między Polską oraz Europą Wschodnią z jednej strony a Europą Zachodnią z drugiej strony się pogłębił. Polska w zamian ma niewiele, gdyż pod nowym właścicielem - cudzoziemcem - ekonomia narodowa rośnie nie szybciej niż w ostatniej dekadzie komunizmu, kiedy Polacy - jako zbiorowość - mieli cały kapitał na własność.

                                Jak to możliwe, że zagraniczni kapitaliści byli w stanie przynieść tylko "byle jakie wyniki", dlaczego nie dali Polsce cudu, który obiecały elity, zwłaszcza te zaangażowane w wywłaszczenie Polaków?

                                Po co im władza?

                                Walka polityczna o parlament czy prezydenturę toczy się jak dotąd w ramach dialogu lub sporu słownego, który niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Wszystkie partie/koalicje walczyły dotąd o dostęp do prywatyzowanego majątku oraz dostęp do korzyści - łapówek - od zagranicznych inwestorów. W tym sensie wszystkie te partie/koalicje działały na rzecz zagranicznych interesów, gdyż sprzeciwienie się tym interesom oznaczało groźbę odcięcia od strumienia korzyści materialnych. Walka polityczna była jak zawsze zażarta, gdyż żadna inna działalność nie dawała, jak na razie, większej szansy na szybkie dorobienie się. Poparcie, choć silne, ze strony zagranicznych inwestorów okazało się jednak niedostateczne, żeby utrzymać przy władzy Unię Wolności, tak że na jej miejsce przyszli byli komuniści. Prasa starała się obrzydzić główną siłę opozycyjną wobec Unii, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej, nazywając ją niewybrednie "czerwoną pajęczyną". Sojusz nie ukrywał od początku reform, że nie jest za tak szybką wyprzedażą jak Unia i chciałby, żeby duża część kapitału została w rękach polskich, więc stąd ta agresja.

                                Ale jak widać, sam nie oparł się pokusie szybkich i pokaźnych korzyści z prywatyzacji, a kiedy przyszedł czas na wymianę u steru władzy i Sojusz został wyparty przez "Solidarność", znowu inwestorzy zagraniczni mieli zmartwienie. Byli niezależni związkowcy od początku głosili, że chcą, żeby gospodarkę przejęli najlepiej robotnicy. Inwestorom zagranicznym została tylko nadzieja, że jak związkowcy dojdą do władzy, ich władze ulegną pokusie, której uległy Unia i Sojusz.

                                Za każdym razem, po każdej konfrontacji wyborczej partie u władzy ignorowały obietnice. Za każdym razem kierownictwo, które zasiadło w rządzie czy parlamencie, zdradzało swój elektorat, nie dając prawie nic, co zostało obiecane. A to dlatego, że za każdym razem władze zdobywano, żeby zaspokoić interesy wąskiej grupy kierowniczej, zainteresowanej zbytem majątku dla własnych korzyści. Nie było czasu na nic innego, gdyż władze, urzędnicy i inni zajęci byli wewnętrzną walką o udział w korzyściach z prywatyzacji. Pchając w stronę szybkiej prywatyzacji, klasa rządząca wpychała w otchłań gospodarkę, a z nią i swoje elektoraty. Stopa bezrobocia zwiększyła się drastycznie, a równie drastycznie zmalała produkcja w takich sektorach jak zbrojeniówka, tekstylia czy górnictwo.

                                Czyja Platforma?

                                Zbliżają się wybory parlamentarne, no i walka o prezydenturę, z nowym garniturem partii. Zagraniczni właściciele oraz związane z nimi rządy mieli od początku dwie opcje zawładnięcia polityką. Jedną z nich jest przekupywanie polityków, którzy właśnie znaleźli się u władzy, a drugą stworzenie rządzącej partii, która by przyjęła ich interesy za swoje. Warunkiem powodzenia pierwszej opcji stało się to, żeby politycy byli skorumpowani, a ponieważ warunek ten był spełniony od początku reform, zagraniczni inwestorzy mieli zawsze możliwość wpłynięcia na życie polityczne tą metodą. Nie wymagała ona wielkich środków, gdyż w warunkach tego typu korupcji, jaka zapanowała, korupcji niestabilnej, przy szybko wymienialnej kadrze i rządzących partiach, oczekiwania polityków nie mogą być wysokie.

                                Druga opcja - budowania oddanych sobie partii - jest nie tylko kosztowniejsza od pierwszej, lecz również bardziej skomplikowana, gdyż wymaga nie tylko odpowiednich postaw ze strony władz - czyli korupcji - ale także ze strony mas, czyli wyborców. Do tego, żeby wyłonić sprawną partię czy koalicję, która realizowałaby interesy kapitału zagranicznego oraz przynajmniej części elit, nawet za cenę strat dla mas, masy musiałyby ulec infantylizacji, znaleźć się w stanie takiego zamętu umysłowego, że oddałyby większość swoich głosów na programy, które im właściwie nie sprzyjają.

                                W sytuacji, w której masy - wyborcy - nie starają się nawet zrozumieć, co się do nich mówi, ani też nie analizują tego, jakie skutki ma dla nich to, co władza robi, wybory stają się rodzajem rozrywki, w której masy przyglądają się - z podnieceniem i uwagą - jak na ich oczach tworzą się osobiste sukcesy, jakieś imperia. Cieszy wyborców to, że ktoś się przebił, więc może i oni któregoś dnia się przebiją i wsiądą do prywatnego odrzutowca. A potem, kiedy nagle ci ludzie sukcesu popadają w niełaskę i kłopoty, mają kolejny powód do radości, że coś sensacyjnego się dzieje.

                                Myślę, że pierwszą poważną próbą powołania do życia partii, która wzięłaby na siebie zadanie reprezentowania obcego kapitału, było pojawienie się Platformy Obywatelskiej - Olechowskiego. Takie nachylenie tej partii nie jest zapisane w jej programie i nie mówią o tym publicznie jej politycy, ale kiedy się spojrzy na ich głosy w parlamencie, wygląda na to, że zawsze są za kapitałem - a ten jest przecież zagraniczny. Więc gdy walczą, żeby kapitał nie płacił podatków, to po wygranej zagraniczny właściciel nie płaci podatków, a jak walczą, żeby kapitał nie był obciążony składkami na opiekę zdrowotną czy emeryturę, to zagraniczni właściciele nie płacą - i znowu ich zyski idą w górę. Skoro Platforma Obywatelska jest zalążkiem albo formą partii obcego kapitału, to jakie siły stoją po stronie rodzimego kapitału? Gdy Sojusz zdobył władzę w 2001 r., ci polscy kapitaliści - z nomenklatury - już się nie liczyli, a kluczowy głos zdobyli pseudokapitaliści, którzy pośredniczą w odsprzedaży majątku zagranicy. Interes polskiego kapitału był też od dawna reprezentowany przez partie z rodowodem chłopskim, jak Polskie Stronnictwo Ludowe, ale ze względu na swoją skalę ugrupowanie to nie miało większego znaczenia dla losów prywatyzacji.

                                Podobny do Stronnictwa rodowód ma Samoobrona Leppera, w której skupiają się nie tylko chłopi, lecz także ludzie z małych miasteczek. W szybkim tempie przybywają tej partii również głosy miejskie. Ugrupowanie to tak naprawdę zaistniało dopiero w czasie poprzednich wyborów. W ten sposób partia obcego kapitału, Platforma, znalazła się w centrum sceny politycznej obok Samoobrony, która jest, według wszelkich znaków na ziemi i niebie, partią rodzimego kapitału, w odróżnieniu od Platformy, nieukrywającą swego stosunku do struktury własnościowej.

                                Trudno sobie wyobrazić większy kontrast języka politycznego, gdyż PO jest za szybkim dokończeniem wyprzedaży majątku państwa zagranicy bez uprzedniego przeanalizowania praktyk cenowych z przeszłości, podczas gdy w programie Samoobrony jest zapis, że prywatyzację trzeba wstrzymać, a poprzednie umowy, w większości zawarte z zagranicznymi nabywcami, poddać weryfikacji i jeśli trzeba, unieważnić je. W tym samym programie mowa o tym, że należy zrewidować umowy z UE. Polska sprzedała swój majątek, głównie Unii, za ułamek tego, co się należało, a teraz ma dostać z kasy Unii tylko ułamek tego, co jej się należało zgodnie z dotychczas obowiązującymi zasadami udzielania pomocy. Dla ścisłości, przed akcesją Polska dostawała na czysto miliard dolarów, a teraz, gdy się odliczy składkę na rzecz Unii, będzie tego może 2 mld na rok, a należy się może 4 lub 5 mld rocznie.

                                Mówi się często, że w interesie Unii jest, żeby gospodarka się podciągnęła, no i że Unia zadba, aby życie polityczne wyzdrowiało. Nie wiem, skąd się bierze ta wiara, że Unia będzie miała na to chęć, ale ważniejsze jest to, że Unia nie ma odpowiednich możliwości, nie tylko zresztą finansowych, gdyż przyjęła za dużo zbyt zacofanych gospodarek, żeby sprostać ich potrzebom ekonomicznym. Należy się zastanowić, czy ta operacja miała w ogóle sens. Czy przypadkiem nie należało poczekać z tym przyjmowaniem?

                                Co da Unia Europejska?

                                Polska i inni nowi członkowie z Europy Wschodniej mają tak marne struktury polityczne jak żaden z wcześniej przyjmowanych krajów, nawet takich jak podyktatorskie Hiszpania czy Portugalia. To były dyktatury, tyle że ich administracja - czyli państwo - działała normalnie, a w Polsce oraz wśród sąsiadów mamy do czynienia z kryzysem państwa. Obecność Polski w Unii jest faktem, więc będą się musiały liczyć z tym wszystkie siły polityczne w Polsce, te związane z - potężnym - obcym kapitałem i te związane z rodzimym - słabym - kapitałem. Akcesja Polski do Unii to historyczny moment, ale jeszcze nie koniec historii. To ciągle nie jest zamknięty rozdział, mimo że integrowanie trwa już ponad dziesięć lat.

                                Trzeba się przyjrzeć tym umowom, żeby zrozumieć, że to, co Polska teraz ma, to okres próbny. W tym dziesięcioletnim okresie wiele przepisów Unii jeszcze do Polski się nie stosuje, a każdy kraj starej puli ma prawo na własną rękę wyłamać się z pozostałych przepisów albo w relacjach do wszystkich członków nowej puli, albo pojedynczego kraju z tej puli. Co ważne, w każdej chwili, gdy pojawią się po temu powody, każdy kraj z tej nowej puli może być zawieszony w swych prawach członkowskich lub nawet usunięty.

                                Warto się zastanowić, co się stanie, jeśli Samoobrona wygra i zacznie realizować weryfikację umów prywatyzacyjnych. Co będzie, gdy ta weryfikacja ujawni, że umowy są nielegalne i wszystko odbyło się przy zaniżonych - do 10% - cenach? Gdyby zapadł taki werdykt, zażądano by od nabywców, głównie z Unii Europejskiej, zwrotu pieniędzy, tych brakujących 90%. Uzyskanie kompensacji to oczywiście mrzonka, ale samo postawienie sprawy przez Polskę w ten sposób mogłoby się skończyć tym, że Polska nie dostałaby nic i przy okazji wyleciała z Unii.

                                Należałoby się liczyć z tym, że Unia wejdzie z Polską w konflikt. Należałoby sobie życzyć współpracy, ale i przygotować się na konflikt z nadzieją, że z tego wyłoni się rezultat korzystny dla Polski i dla Unii.

                                (-) Prof. Kazimierz Poznański

                                Autor jest profesorem Uniwersytetu Washington, Seattle. Jest autorem bestselleru "Wielki przekręt. Klęska polskich reform" oraz "Obłęd reform. Wyprzedaż Polski". Od 1980 r. mieszka w Stanach Zjednoczonych.

                                Tekst zamieszczamy za tygodnikiem "Przegląd" (nr 3/2005 z 17.01.2005).
                                I komentarz Krzysztofa Teodora Toeplitza:

                                From flood into the fire
                                One thousand voices sing
                                We're in this together
                                For whatever fate may bring

                                Komentarz

                                Pracuję...
                                X