Deficyt być może deficytem, ale to już zaczyna być temat dla psychiatrów... nie tylko o deficyt finansowy chodzi...
Czy leci z nami pilot?
Tymczasem jednak będę głosował w wyborach na prezydenta Warszawy![:]](https://forum.legionisci.com/core/smilies/0/0/5/9/5/4/images/smilies/m_zadowolony.gif)
W gabinetach resortu finansów napięcie sięga zenitu, a Jackowi Rostowskiemu puszczają nerwy. Po spotkaniu z ministrem profesor Leszek Balcerowicz wyszedł ze stłuczonymi okularami. Ale nie tylko on odczuł deficyt angielskiej flegmy u Rostowskiego.
O tym, że bycie ekonomistą oznacza w Polsce uprawianie zawodu podwyższonego ryzyka, wiadomo nie od dziś. Ostatnio jednak staje się to coraz bardziej niebezpieczne.
Publiczna panika wywołana przez rząd ogłoszeniem założeń do przyszłorocznego budżetu i zapowiedzią podwyżki podatków przekłada się bowiem na stan nerwów ministra finansów Jacka Rostowskiego. W gabinetach na Świętokrzyskiej napięcie sięga zenitu.
Parę dni temu minister tłumaczył się z wrzasków dochodzących zza jego drzwi podczas spotkania z Leszkiem Balcerowiczem, który podobno przekonywał go do śmielszych reform. Wczoraj o napaść oskarżył Rostowskiego Krzysztof Rybiński, ostatnio jeden z najzagorzalszych krytyków poczynań rządu. Ponoć ośmielił się porównać Rostowskiego do Andrzeja Leppera, który chciał łatać dziurę budżetową pieniędzmi z rezerwy NBP.
Balcerowicz wyszedł ze spotkania z połamanymi okularami. Nie wiadomo, czy to skutek działania krewkiego ministra, czy efekt odreagowywania stresu przez profesora. O losie okularów Rybińskiego nic nie wiadomo. Tylko słowa Leppera okazały się prorocze: Wersal się skończył, panowie.
O tym, że bycie ekonomistą oznacza w Polsce uprawianie zawodu podwyższonego ryzyka, wiadomo nie od dziś. Ostatnio jednak staje się to coraz bardziej niebezpieczne.
Publiczna panika wywołana przez rząd ogłoszeniem założeń do przyszłorocznego budżetu i zapowiedzią podwyżki podatków przekłada się bowiem na stan nerwów ministra finansów Jacka Rostowskiego. W gabinetach na Świętokrzyskiej napięcie sięga zenitu.
Parę dni temu minister tłumaczył się z wrzasków dochodzących zza jego drzwi podczas spotkania z Leszkiem Balcerowiczem, który podobno przekonywał go do śmielszych reform. Wczoraj o napaść oskarżył Rostowskiego Krzysztof Rybiński, ostatnio jeden z najzagorzalszych krytyków poczynań rządu. Ponoć ośmielił się porównać Rostowskiego do Andrzeja Leppera, który chciał łatać dziurę budżetową pieniędzmi z rezerwy NBP.
Balcerowicz wyszedł ze spotkania z połamanymi okularami. Nie wiadomo, czy to skutek działania krewkiego ministra, czy efekt odreagowywania stresu przez profesora. O losie okularów Rybińskiego nic nie wiadomo. Tylko słowa Leppera okazały się prorocze: Wersal się skończył, panowie.
Rekordowy deficyt finansów publicznych. Po raz pierwszy przekroczy 100 mld zł - ogłosił w TOK FM minister finansów, Jacek Rostowski
Do tej pory tylko ekonomiści przestrzegali, że deficyt niebezpiecznie rośnie i raczej nie uda się go zmniejszyć z 7,1 proc. PKB na koniec 2009 roku do 6,9 proc. na koniec tego roku - jak to założył Rostowski w aktualizacji programu konwergencji z wiosny tego roku. Resort finansów pozostawał głuchy na te ostrzeżenia. Teraz, kiedy z wyjątkiem wyniku samorządów, wszystkie inne są już mniej więcej wyliczalne, Rostowski twierdzi, że fakt przekroczenia rekordowego poziomu 100 mld zł nie jest niczym szczególnym.
- To było wiadomo od początku roku. Nie ma w tym nic odkrywczego - stwierdził minister finansów na antenie radia.
Takie stwierdzenie zaskoczyło ekonomistów. Panie ministrze, dziękuję za informację/opinię podaną przez Pana w radiu TOK FM, że mianowicie "wszyscy wiedzą, że deficyt sektora finansów publicznych w tym roku przekroczy 100 mld zł - napisał w liście do ministra Rostowskiego Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. - Chociaż pochwalam podanie tej informacji, to uprzejmie pytam: skąd wszyscy mają o tym wiedzieć? Czy był w tej sprawie jakiś komunikat ministerstwa finansów? Czy na pewno wiedzieli o tym od jakiegoś czasu premier Donald Tusk, rząd i kierownictwa polityczne partii reprezentowanych w Sejmie?
Fakt, że wiedza o wysokim deficycie wynikała raczej z wyłuskiwania informacji o spodziewanych wynikach budżetu i publicznych instytucji potwierdza też Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. - Musieliśmy sami na drodze żmudnego dodawania kolejnych pozycji ujmowanych przez ministra finansów pod kreską dochodzić do tej powszechnej już od dziś wiedzy o deficycie sektora finansów publicznych - przyznaje Jankowiak.
Otwarte pozostaje pytanie, jak bardzo deficyt przekroczy 100 mld zł? Z nieoficjalnych informacji, jakie udało nam się uzyskać z resortu finansów wynika, że może to być 106 mld zł, czyli 7,5 proc. w relacji do PKB. Do końca roku pozostał jednak jeszcze kwartał i ostateczny wynik może być jeszcze mniej optymistyczny - wszystko zależy choćby od deficytu, jaki wykażą samorządy. Były minister finansów Mirosław Gronicki wylicza, że w najbardziej pesymistycznej wersji deficyt kasowo-memoriałowy (czyli nie wg ESA 95) może w tym roku osiągnąć poziom 125 mld zł.
- Wynik centralnego budżetu to 48 mld + transfery do OFE 23 mld zł + deficyt środków unijnych 14 mld zł + transfer pod kreską do FUS 12 mld zł + inne 4 mld zł = 101 mld zł, do tego dodajmy 15 mld zł deficytu samorządów i 10 mld zł w funduszach BGK i kasowo mamy powyżej 125 mld zł - wylicza Gronicki. Zastrzega jednak, że deficyt wg ESA 95, czyli metodologii unijnej wymaga pewnych dostosowań, ale prawdopodobieństwo, że wyniesie więcej niż 100 mld jest bardzo duże.
Minister finansów publicznych nie wydaje się jednak specjalnie zaniepokojony rosnącym deficytem i to w sytuacji, kiedy większość krajów europejskich raczej wykaże jego obniżkę w stosunku do wyniku z końca 2009 roku. W radiowym wywiadzie z rozbrajającą szczerością stwierdza bowiem, że: - Są reformy bolesne i są reformy radosne. Nie chcę się angażować w reformy bolesne i niekonieczne, jak na przykład podwyższanie wieku emerytalnego - wyjaśnił Rostowski. Zaprzeczył też, jakoby chciał likwidować ulgi prorodzinne i becikowe, a jedynie zapowiada ich modyfikację.
Nie zamierza więc podejmować żadnych ruchów, które już teraz mogłyby pozostawić ponad 6 mld zł w kasie państwa (kwota odliczeń na dzieci w 2009 roku), bądź zabezpieczyć wpływy w dalszej perspektywie - podniesienie wieku emerytalnego. Jednocześnie stwierdza, że ma ogromne ambicje. Tyle tylko, że jak przyznaje bardziej dotyczą one polityki: - Kandydowanie do władz PO nie jest szczytem mojej ambicji, ale z drugiej strony myślę, że nieźle byłoby, żeby w zarządzie była główna osoba zajmująca się polityką gospodarczą. Ale to nie jest kierunek mojej ambicji - podsumował Jacek Rostowski.
Do tej pory tylko ekonomiści przestrzegali, że deficyt niebezpiecznie rośnie i raczej nie uda się go zmniejszyć z 7,1 proc. PKB na koniec 2009 roku do 6,9 proc. na koniec tego roku - jak to założył Rostowski w aktualizacji programu konwergencji z wiosny tego roku. Resort finansów pozostawał głuchy na te ostrzeżenia. Teraz, kiedy z wyjątkiem wyniku samorządów, wszystkie inne są już mniej więcej wyliczalne, Rostowski twierdzi, że fakt przekroczenia rekordowego poziomu 100 mld zł nie jest niczym szczególnym.
- To było wiadomo od początku roku. Nie ma w tym nic odkrywczego - stwierdził minister finansów na antenie radia.
Takie stwierdzenie zaskoczyło ekonomistów. Panie ministrze, dziękuję za informację/opinię podaną przez Pana w radiu TOK FM, że mianowicie "wszyscy wiedzą, że deficyt sektora finansów publicznych w tym roku przekroczy 100 mld zł - napisał w liście do ministra Rostowskiego Stanisław Gomułka, ekonomista BCC. - Chociaż pochwalam podanie tej informacji, to uprzejmie pytam: skąd wszyscy mają o tym wiedzieć? Czy był w tej sprawie jakiś komunikat ministerstwa finansów? Czy na pewno wiedzieli o tym od jakiegoś czasu premier Donald Tusk, rząd i kierownictwa polityczne partii reprezentowanych w Sejmie?
Fakt, że wiedza o wysokim deficycie wynikała raczej z wyłuskiwania informacji o spodziewanych wynikach budżetu i publicznych instytucji potwierdza też Janusz Jankowiak, główny ekonomista Polskiej Rady Biznesu. - Musieliśmy sami na drodze żmudnego dodawania kolejnych pozycji ujmowanych przez ministra finansów pod kreską dochodzić do tej powszechnej już od dziś wiedzy o deficycie sektora finansów publicznych - przyznaje Jankowiak.
Otwarte pozostaje pytanie, jak bardzo deficyt przekroczy 100 mld zł? Z nieoficjalnych informacji, jakie udało nam się uzyskać z resortu finansów wynika, że może to być 106 mld zł, czyli 7,5 proc. w relacji do PKB. Do końca roku pozostał jednak jeszcze kwartał i ostateczny wynik może być jeszcze mniej optymistyczny - wszystko zależy choćby od deficytu, jaki wykażą samorządy. Były minister finansów Mirosław Gronicki wylicza, że w najbardziej pesymistycznej wersji deficyt kasowo-memoriałowy (czyli nie wg ESA 95) może w tym roku osiągnąć poziom 125 mld zł.
- Wynik centralnego budżetu to 48 mld + transfery do OFE 23 mld zł + deficyt środków unijnych 14 mld zł + transfer pod kreską do FUS 12 mld zł + inne 4 mld zł = 101 mld zł, do tego dodajmy 15 mld zł deficytu samorządów i 10 mld zł w funduszach BGK i kasowo mamy powyżej 125 mld zł - wylicza Gronicki. Zastrzega jednak, że deficyt wg ESA 95, czyli metodologii unijnej wymaga pewnych dostosowań, ale prawdopodobieństwo, że wyniesie więcej niż 100 mld jest bardzo duże.
Minister finansów publicznych nie wydaje się jednak specjalnie zaniepokojony rosnącym deficytem i to w sytuacji, kiedy większość krajów europejskich raczej wykaże jego obniżkę w stosunku do wyniku z końca 2009 roku. W radiowym wywiadzie z rozbrajającą szczerością stwierdza bowiem, że: - Są reformy bolesne i są reformy radosne. Nie chcę się angażować w reformy bolesne i niekonieczne, jak na przykład podwyższanie wieku emerytalnego - wyjaśnił Rostowski. Zaprzeczył też, jakoby chciał likwidować ulgi prorodzinne i becikowe, a jedynie zapowiada ich modyfikację.
Nie zamierza więc podejmować żadnych ruchów, które już teraz mogłyby pozostawić ponad 6 mld zł w kasie państwa (kwota odliczeń na dzieci w 2009 roku), bądź zabezpieczyć wpływy w dalszej perspektywie - podniesienie wieku emerytalnego. Jednocześnie stwierdza, że ma ogromne ambicje. Tyle tylko, że jak przyznaje bardziej dotyczą one polityki: - Kandydowanie do władz PO nie jest szczytem mojej ambicji, ale z drugiej strony myślę, że nieźle byłoby, żeby w zarządzie była główna osoba zajmująca się polityką gospodarczą. Ale to nie jest kierunek mojej ambicji - podsumował Jacek Rostowski.
Czy leci z nami pilot?

Tymczasem jednak będę głosował w wyborach na prezydenta Warszawy
![:]](https://forum.legionisci.com/core/smilies/0/0/5/9/5/4/images/smilies/m_zadowolony.gif)
Kandydatem PiS na prezydenta Warszawy został architekt, były polityk Akcji Wyborczej "Solidarność" Czesław Bielecki - poinformował szef klubu PiS Mariusz Błaszczak. Decyzję w sprawie kandydatur na prezydentów miast w wyborach samorządowych 21 listopada podjął Komitet Polityczny PiS.
- Uznaliśmy, że Czesław Bielecki będzie najlepszym kandydatem PiS na prezydenta Warszawy - skomentował wybór kandydata na prezydenta stolicy Błaszczak. Z kolei sam Bielecki podkreślił, że "Warszawa powinna przyspieszyć własny rozwój, wykorzystując obecną koniunkturę". Bielecki zapowiedział, że będzie kandydatem bezpartyjnym. Zadeklarował, że chce odpartyjnić samorząd. - PiS uznało, że pora skończyć z partyjną polityką samorządowców, tylko tak to można rozumieć, bo ja nie jestem członkiem PiS-u - wyjaśnił fakt poparcia PiS-u dla swojej kandydatury Bielecki. Kandydat na prezydenta stolicy przyznał jednak, że jest mu do programu PiS blisko. - Inaczej nie szukałbym jej poparcia - dodał.
- Po pierwsze, samorząd potrzebuje bezpartyjności. Jak mówił kiedyś Stanisław Tym: nie ma socjalistycznego ani kapitalistycznego zeszytu w kratkę. I ja teraz mogę powiedzieć, że w polityce miejskiej jest tylko czas i praca do zrobienia oraz pieniądze - mówił Bielecki, zaznaczając, że pod względem wysokości budżetu miasta Warszawa jest obecnie w szczęśliwej sytuacji m.in. ze względu na fundusze europejskie. - Można dzięki temu dużo dobrego zrobić - podkreślił.
- Są ogromne problemy i wyzwania, które stoją przed Warszawą. Widać je gołym okiem, np. miejsce wokół Pałacu Kultury - do dziś nie ma tam centrum. Był plan przyjęty przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przez cztery lata kadencji pani Hanny Gronkiewicz-Waltz był kontestowany i tworzono nowy plan, a na placu Defilad nie powstało do tej pory nic. Nie powstało np. Muzeum Sztuki Nowoczesnej, na którego powstanie konkurs został rozstrzygnięty dokładnie cztery lata temu - podkreślił kandydat. Jego zdaniem tempo, w którym Warszawa się rozwija, mogłoby być szybsze. - Ta fantastyczna koniunktura, którą w tej chwili mamy, jest absolutnie niewykorzystana. Mniej uciążliwe powinny być np. wszystkie starania i wszystkie inicjatywy obywateli i przedsiębiorców w Warszawie - przekonywał Bielecki. - Skoro wieżę Eiffla zbudowano w 12 miesięcy i 15 dni, a trasę W-Z w Warszawie w powojennej biedzie zbudowano w 22 miesiące, od pierwszej kreski architektów na papierze do otwarcia, to naprawdę cztery lata to dla mnie jako profesjonalisty, który projektuje i buduje, to jest tempo absolutnie niezadowalające - zapewnił.
- Uznaliśmy, że Czesław Bielecki będzie najlepszym kandydatem PiS na prezydenta Warszawy - skomentował wybór kandydata na prezydenta stolicy Błaszczak. Z kolei sam Bielecki podkreślił, że "Warszawa powinna przyspieszyć własny rozwój, wykorzystując obecną koniunkturę". Bielecki zapowiedział, że będzie kandydatem bezpartyjnym. Zadeklarował, że chce odpartyjnić samorząd. - PiS uznało, że pora skończyć z partyjną polityką samorządowców, tylko tak to można rozumieć, bo ja nie jestem członkiem PiS-u - wyjaśnił fakt poparcia PiS-u dla swojej kandydatury Bielecki. Kandydat na prezydenta stolicy przyznał jednak, że jest mu do programu PiS blisko. - Inaczej nie szukałbym jej poparcia - dodał.
- Po pierwsze, samorząd potrzebuje bezpartyjności. Jak mówił kiedyś Stanisław Tym: nie ma socjalistycznego ani kapitalistycznego zeszytu w kratkę. I ja teraz mogę powiedzieć, że w polityce miejskiej jest tylko czas i praca do zrobienia oraz pieniądze - mówił Bielecki, zaznaczając, że pod względem wysokości budżetu miasta Warszawa jest obecnie w szczęśliwej sytuacji m.in. ze względu na fundusze europejskie. - Można dzięki temu dużo dobrego zrobić - podkreślił.
- Są ogromne problemy i wyzwania, które stoją przed Warszawą. Widać je gołym okiem, np. miejsce wokół Pałacu Kultury - do dziś nie ma tam centrum. Był plan przyjęty przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który przez cztery lata kadencji pani Hanny Gronkiewicz-Waltz był kontestowany i tworzono nowy plan, a na placu Defilad nie powstało do tej pory nic. Nie powstało np. Muzeum Sztuki Nowoczesnej, na którego powstanie konkurs został rozstrzygnięty dokładnie cztery lata temu - podkreślił kandydat. Jego zdaniem tempo, w którym Warszawa się rozwija, mogłoby być szybsze. - Ta fantastyczna koniunktura, którą w tej chwili mamy, jest absolutnie niewykorzystana. Mniej uciążliwe powinny być np. wszystkie starania i wszystkie inicjatywy obywateli i przedsiębiorców w Warszawie - przekonywał Bielecki. - Skoro wieżę Eiffla zbudowano w 12 miesięcy i 15 dni, a trasę W-Z w Warszawie w powojennej biedzie zbudowano w 22 miesiące, od pierwszej kreski architektów na papierze do otwarcia, to naprawdę cztery lata to dla mnie jako profesjonalisty, który projektuje i buduje, to jest tempo absolutnie niezadowalające - zapewnił.
W 1973 ukończył studia na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. W 1997 uzyskał stopień doktora nauk technicznych w zakresie architektury i urbanistyki na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej na podstawie rozprawy pt. Gra w miasto.
Jako architekt pracował i odbywał staże zawodowe staże we Francji, Izraelu, RFN. W 1984 założył firmę architektoniczną "Dom i Miasto".
Działał w opozycji demokratycznej. W 1968 brał udział w wydarzeniach marcowych, został aresztowany za próby koordynowania protestu studentów Politechniki i Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1970–1979 był członkiem konspiracyjnej grupy "Polska Walcząca", a w latach 1979–1980 Polskiego Porozumienia Niepodległościowego.
Od 1980 należał do NSZZ "Solidarność". Zasiadał w Komisji Kultury MKZ Regionu Mazowsze. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się. Zaangażował się w działalność wydawnictw podziemnych: był współautorem Małego Konspiratora, publikował m.in. w Tygodniku KOS (pod pseudonimem Maciej Poleski), w latach 1982–1989 był szefem Wydawnictwa CDN. Dwukrotnie aresztowany: w maju 1983 i kwietniu 1985, oskarżony o próbę obalenia ustroju. W 1989 uczestniczył w Konferencji Praw Człowieka w Leningradzie.
W latach 1990–1995 jako doradca prezydenta Lecha Wałęsy zasiadał w Radzie ds. Stosunków Polsko-Żydowskich oraz kierował Zespołem ds. Reformy Administracji Publicznej. W 1992 był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. W 1995 zakładał Komitet Stu, przekształcony następnie w partię Ruch Stu. W latach 1997–2001 sprawował mandat posła na Sejm III kadencji, wybranego w Warszawie z listy Akcji Wyborczej Solidarność. Przewodniczył Komisji Spraw Zagranicznych.
W 2001 wraz z pozostałymi działaczami Ruchu Stu przystąpił do PPChD. W tym samym roku bez powodzenia ubiegał się o reelekcję[1]. Później należał do SKL-RNP, a następnie wycofał się z bieżącej polityki i powrócił do pracy zawodowej w ramach swojej pracowni architektoniczno-budowlanej.
Należy do Stowarzyszenia Wolnego Słowa, Stowarzyszenia Architektów Polskich, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, PEN Clubu. Jest inicjatorem utworzenia w Warszawie SocLandu (Muzeum Pamięci Komunizmu).
Jako architekt pracował i odbywał staże zawodowe staże we Francji, Izraelu, RFN. W 1984 założył firmę architektoniczną "Dom i Miasto".
Działał w opozycji demokratycznej. W 1968 brał udział w wydarzeniach marcowych, został aresztowany za próby koordynowania protestu studentów Politechniki i Uniwersytetu Warszawskiego. W latach 1970–1979 był członkiem konspiracyjnej grupy "Polska Walcząca", a w latach 1979–1980 Polskiego Porozumienia Niepodległościowego.
Od 1980 należał do NSZZ "Solidarność". Zasiadał w Komisji Kultury MKZ Regionu Mazowsze. Po wprowadzeniu stanu wojennego ukrywał się. Zaangażował się w działalność wydawnictw podziemnych: był współautorem Małego Konspiratora, publikował m.in. w Tygodniku KOS (pod pseudonimem Maciej Poleski), w latach 1982–1989 był szefem Wydawnictwa CDN. Dwukrotnie aresztowany: w maju 1983 i kwietniu 1985, oskarżony o próbę obalenia ustroju. W 1989 uczestniczył w Konferencji Praw Człowieka w Leningradzie.
W latach 1990–1995 jako doradca prezydenta Lecha Wałęsy zasiadał w Radzie ds. Stosunków Polsko-Żydowskich oraz kierował Zespołem ds. Reformy Administracji Publicznej. W 1992 był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego. W 1995 zakładał Komitet Stu, przekształcony następnie w partię Ruch Stu. W latach 1997–2001 sprawował mandat posła na Sejm III kadencji, wybranego w Warszawie z listy Akcji Wyborczej Solidarność. Przewodniczył Komisji Spraw Zagranicznych.
W 2001 wraz z pozostałymi działaczami Ruchu Stu przystąpił do PPChD. W tym samym roku bez powodzenia ubiegał się o reelekcję[1]. Później należał do SKL-RNP, a następnie wycofał się z bieżącej polityki i powrócił do pracy zawodowej w ramach swojej pracowni architektoniczno-budowlanej.
Należy do Stowarzyszenia Wolnego Słowa, Stowarzyszenia Architektów Polskich, Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, PEN Clubu. Jest inicjatorem utworzenia w Warszawie SocLandu (Muzeum Pamięci Komunizmu).
Komentarz