Kiedy jeszcze kilka tygodni temu mówiło się, że odejdzie, spora część kibiców Legii wpadła w szampański nastrój. Wreszcie, nareszcie, w końcu, krzyżyk na drogę. Za 1,5 miliona euro? Niby nie dużo, ale jak za "fatalnego" to i tak nieźle. Dziś ci sami ludzie wrzeszczeli z radości po jego golach i wypisywali coś w stylu "Kuchy King!!! (L)" w mediach społecznościowych. Michał znowu dał wszystkim nauczkę. Nie pierwszy raz pojawił się i pozamiatał.
Wszedł za Kaspra Hamalainena, którego obecności na boisku nie odnotowały nawet superczułe satelity NASA. W tym sezonie Kuchy generalnie nie gra pierwszych skrzypiec. Ławka, kontuzja, ławka. Samo to, że Fin wybiegał na boisko jego kosztem, było sporą degradacją i zapewne zadrą na jego legijnym ego. A on cierpliwie czekał, dostał szansę i rozwalił system. Z nudnego meczu zrobił widowisko. Przyćmił Radovicia i Odjidję-Ofoe razem wziętych. A gdzie są ci, którzy mieli błyszczeć i strzelać? Gdzie Necid? Gdzie Chima Chukwu?
Lata lecą, a – jak pokazał dzisiejszy mecz – o sile Legii w dużym stopniu wciąż stanowi właśnie Kucharczyk.
Może nie jest wirtuozem. Może nie jest medialnym lwem, erudytą, nie ma stopy ułożonej jak Vadis i nie ma techniki Guilherme. Niestety, taką mamy ligę, wirtuozów jak na lekarstwo. Ale walczy. Biega, nadrabia walecznością. Wciska tam, gdzie żaden inny piłkarz nie miałby ochoty. Banalne? Być może, ale jak widać wystarczy. Kibice Legii powinni to zrozumieć i zaakceptować. Raz zagra słabiej, raz średnio, ale przyjdzie taki moment, jak dziś, kiedy weźmie drużynę za fraki i pociągnie do wygranej.
W tym sezonie dał jej już Ligę Mistrzów, teraz być może dorzucił kawał cegły pod obronę mistrzostwa. Naprawdę, najwyższy czas przestać psioczyć i spojrzeć prawdzie w oczy. Czas leci, kwoty transferowe i pensje lecą w setkach tysięcy euro, a Kucharczyk dla Legii wciąż jest piłkarzem bardzo cennym. Jednym z najcenniejszych.